Na mapy można tylko popatrzeć

Po co nam mapy potrzeb zdrowotnych, jeśli nie można z nich skorzystać?

Ministerstwo Zdrowia intensyfikuje prace nad tworzeniem map potrzeb zdrowotnych – zwiększa budżet z 35 mln zł do 53 mln zł (finansowanie z UE) i planuje w przyszłym roku udostępnić poprawione i uzupełnione mapy na ogólnodostępnej platformie cyfrowej. 

Po co są mapy? Jak tłumaczył wiceminister zdrowia Zbigniew Król, mają przede wszystkim zweryfikować dostępność infrastruktury i zasobów oraz dostarczyć informacji o kierunkach finansowania świadczeń. Innymi słowy, z map powinniśmy móc wyczytać m.in., których świadczeń brakuje, a których jest za dużo w danym regionie. Z nowych – także to, kto na co choruje. Na tej podstawie MZ będzie opracowywać plany zakupu świadczeń. I na razie tylko ministerstwo z tego skorzysta.

Mapy obecnie dostępne, krytykowane jako nieaktualne i nieprzydatne m.in. przez Najwyższą Izbę Kontroli, zostały opublikowane w formacie PDF, co oznacza, że danych, które zawierają, nie da się ponownie wykorzystać. – Rząd nie udostępnia swoich danych z jakiegoś powodu. Gdyby bazy danych były otwarte, inwestorzy, analitycy czy inni zainteresowani mogliby z nich wyciągnąć swoje wnioski. W takiej formie, w jakiej MZ w tej chwili publikuje mapy, wymagałoby to gigantycznej pracy nad przetworzeniem tych dokumentów – mówi Vadim Makarenko, dziennikarz „Gazety Wyborczej”, kierujący działem BIQdata. – Mapy powstały po linii najmniejszego oporu, podane zostały w sposób nieprzyjazny, co sprawia, że są umiarkowanie przydatne. Powinny być interaktywne, klikalne, zawierać filtry, które ułatwiłyby wyszukiwanie konkretnych informacji – tłumaczy. 

Do tej pory resort opublikował dwa rodzaje map – przewidziane w ustawie o świadczeniach opieki zdrowotnej dotyczące lecznictwa szpitalnego oraz projektowe – finansowane ze środków unijnych opisujące poszczególne grupy chorób, m.in. w dziedzinie kardiologii i onkologii. I na przykład dla kardiologii opracowano mapę ogólnopolską – dokument na 127 stron oraz mapy wojewódzkie – każda jako osobny plik zawierający po ok. 160 stron tekstu i wykresów, częściowo nawet nieopisanych. Tak samo jest dla onkologii, POZ, AOS, lecznictwa szpitalnego.

Komu zależy, niech czyta. 

W czerwcu wiceminister Król zapowiadał, że ministerstwo chciałoby sięgnąć do tzw. big data, np. baz zakupionych od Google’a. Jeżeli takie zbiory byłyby dostępne, o zdrowiu Polaków wiedzielibyśmy dużo więcej – nawet to, czy grypę leczą czosnkiem. 

AH