Prof. Zajkowska: staramy się na wszelkie sposoby wypłaszczyć epidemię

To, czy w Polsce czeka nas scenariusz włoski, czy niemiecki, zależy od dyscypliny

Jak przebiega epidemia koronawirusa w Polsce? Co nas jeszcze czeka? W najbliższym wydaniu „Medical Tribune” publikujemy wywiad z prof. dr hab. n. med. Joanną Zajkowską, podlaskim konsultantem w dziedzinie epidemiologii, na temat przebiegu epidemii koronawirusa. Oto fragment:

MT: Czy w pani ocenie popełniono ewidentne błędy w walce z epidemią?
J.Z.: Zlekceważyliśmy zagrożenie, sugerując się początkowymi danymi z Chin, że to łagodna choroba, która nie spowoduje dużej ilości zgonów. Chińczycy też nie raportowali o zachorowaniach, które już obserwowano w październiku, poinformowali o nowej chorobie dopiero w grudniu.
Był przełom lutego i marca, mieliśmy szczyt zachorowań na grypę, 200 tys. przypadków przy śmiertelności ok. 0,5 proc. Problem grypy wydawał się większy niż rozpoczynająca się epidemia koronawirusa.
Natomiast obserwując to, co działo się potem we Włoszech, trzeba było zmienić zdanie. Trudno jednak nazwać to błędem, ponieważ opierano się na napływających danych.

MT: Dziś wiadomo trochę więcej. Jakie są wskaźniki śmiertelności koronawirusa w zależności od współistniejących chorób przewlekłych i innych?
J.Z.: Większą podatność na zakażenie koronawirusem mają osoby o obniżonej sprawności układu odpornościowego, ze względu na choroby z autoagresji i przyjmowanie leków immunosupresyjnych. Ponadto osoby po 65. r.ż., u których z powodu inwolucji grasicy w sposób fizjologiczny zmniejsza się odporność na wszelkie wirusy. W tych grupach ewidentnie jest większy odsetek ciężkich przebiegów. Wyższa śmiertelność dotyczy też osób z chorobami układu oddechowego, np. z astmą. Zakażenia szybciej ujawniają objawy chorób współistniejących takich jak przewlekła obturacyjna choroba płuc, choroby kardiologiczne czy genetyczne obciążające układ oddechowy, np. mukowiscydoza. Także cały szereg leków immunosupresyjnych wpływa na zdolność radzenia sobie z zakażeniami wirusowymi. Ryzyko zwiększają też na pewno chemioterapia i radioterapia, które osłabiają układ odpornościowy. Wszystkie te przypadki uważamy za wysokie ryzyko ciężkiego przebiegu COVID-19. 80% przebiega łagodnie, natomiast z pozostałych 20% kilka procent przebiega dramatycznie ciężko, z niepomyślnym zakończeniem. Za ten niepomyślny koniec odpowiadają choroby współistniejące, ale też nieprawidłowa nadmierna reakcja zapalna.

MT: Czy rzeczywiście musi zakazić się większość populacji, żeby epidemia samoograniczyła się?
J.Z.: Staramy się na wszelkie sposoby spowodować wypłaszczenie krzywej epidemii poprzez ograniczenie transmisji między ludźmi, tzw. social distancing. Stąd wzięly się działania prewencyjne w postaci zamknięcia szkół i restauracji. W takim wariancie nastąpi mniej zakażeń, ale dłużej utrzymujących się.
Ocieplenie pogody będzie sprzyjało szybszemu wysychaniu zakaźnego aerozolu, co także zmniejszy zakaźność.
Na pewno jednak epidemia po osiągnięciu szczytu, który wciąż jest przed nami, jeszcze przez jakiś czas będzie się tliła. Widzimy to w Chinach. Mimo podjętych bardzo drastycznych środków i wycofania się epidemii, pojedyncze przypadki nadal się pojawiają, związane z osobami tam przyjedżającymi. 


MT: Co nas jeszcze czeka?
J.Z.: Gdybyśmy robili na masową skalę badania przesiewowe na SARS-CoV-2, wiedzielibyśmy, ile mamy osób bezobjawowych potencjalnie zakażających i łatwiej byłoby prognozować, co będzie dalej. W tej chwili zostały uruchomione kolejne laboratoria, żeby badań było jak najwięcej. To powinno nam pomóc w podjęciu dalszej strategii.
Nie ma jednak mądrych, którzy by przewidzieli, jaki będzie rozwój wypadków. Myślę, że analogii trzeba szukać w pandemiach grypy. W zależności od wirusa jedne kończyły się szybciej, inne, jak słynna hiszpanka, trwały dłużej i zebrały ogromne żniwo.
To, czy w Polsce czeka nas scenariusz włoski, czy niemiecki, zależy od tego, czy będziemy w stanie przerwać drogi transmisji, jak jesteśmy zdyscyplinowani w utrzymywaniu dystansu  wobec innych i rygorów kwarantanny, aby spowolnić rozwój epidemii.

MT. Oblicze koronawirusa może się jeszcze zmienić?
J.Z.: Wirusy, których nie umiemy zwalczyć, nabierają zupełnie nowych cech. Na przykład wirus zika był znany od co najmniej 30 lat. Wywoływał łagodne choroby grypopodobne i właściwie nie budził wielkiego niepokoju. Ale wirusy mają to do siebie, że dochodzi do ich mutacji i na pewnym obszarze geograficznym powstał taki wirus zika, który okazał się niebezpieczny dla komórek nerwowych u płodów. W efekcie klinicznie zakażenie kobiety ciężarnej powodowało urodzenia dzieci z małogłowiem.
Z koronawirusem też może być tak, że na przykład utraci zdolność wchodzenia do komórek nabłonkowych górnych dróg oddechowych albo nabędzie zdolności wykorzystywania receptora zlokalizowanego w innym miejscu. Wirusy to potrafią.

MT: Czy jeśli koronawirus z nami zostanie, nauczymy się z nim żyć, tak jak na przykład z grypą sezonową?
J.Z.: Koronawirus na pewno pozostanie w rezerwuarze zwierzęcym, skąd pochodzi. A dopóki będzie znajdował się w rezerwuarze zwierzęcym, będzie stanowił także zagrożenie dla człowieka. Możemy jednak przerwać transmisję między ludźmi, jeżeli powstanie szczepionka i się nią zaszczepimy.

Rozmawiała: Iwona Dudzik

Pełna wersja wywiadu w kwietniowym wydaniu „Medical Tribune”

id