– Początkowo wprowadzamy pięć elektrod. Stanowi to dodatkowe zabezpieczenie poprawności lokalizacji docelowej elektrody. Podczas zabiegu wykorzystujemy metody obrazowe, neurofizjologiczne i dokonujemy próbnej stymulacji, która pozwala na ocenę działań pozytywnych i ubocznych. W konsekwencji wybieramy tę trajektorię, która w ocenie neurofizjologów jest najbardziej efektywna. Tą drogą wprowadzamy ostateczną elektrodę do stymulacji. Pozostałe cztery elektrody usuwamy – dodaje Tomasz Stępień.

Elektroda jest połączona ze stymulatorem umieszczonym pod skórą na klatce piersiowej pacjenta. Stymulator zawiera baterie. Po zaimplantowaniu systemu mózg jest stale stymulowany. Dzięki stałemu podawaniu impulsów poprzez elektrodę, której parametry możemy dostosowywać do pacjentów, dokonujemy stymulacji drobnej struktury mózgu, będącej częścią układu pozapiramidowego.

Zabieg, choć mało inwazyjny, trwa kilka godzin i jest żmudny. Pacjent opuszcza szpital w drugiej lub trzeciej dobie po nim. To jednak nie koniec. – Włączenie stymulatora i dobranie odpowiednich parametrów stymulacji odbywa się w odroczonym terminie, zazwyczaj kilka tygodni po przeprowadzeniu zabiegu operacyjnego. Potrzeba czasami kilku miesięcy, zanim uzyska się skuteczne i efektywne parametry stymulacji. Jest do tego niezbędny specjalny programator, zgodny z urządzeniem stymulującym. Poprzez przyłożenie głowicy programatora do skóry na klatce piersiowej, albo skóry pod obojczykiem, w miejscu, gdzie wszczepione są neurostymulator i bateria, można drogą telemetryczną regulować i dostosować adekwatne parametry – mówi Tomasz Stępień.

Stymulator w ciele pacjenta nie jest urządzeniem, które można ładować. Wyposażony jest w baterie, których żywotność wynosi od dwóch do siedmiu lat. Wymiana stymulatora i baterii odbywa się podczas krótkiego zabiegu operacyjnego, który obarczony jest minimalnym zagrożeniem. Na świecie są co prawda dostępne urządzenia z możliwością doładowania, ale ich cena jest wyższa i w polskich realiach nie podlegają one refundacji.

Efekty i powikłania

Metoda jest też świetnym rozwiązaniem ze względu na sterowalność: w każdej chwili można przerwać lub całkowicie zakończyć stymulację mózgu, bez udawania się na blok operacyjny. – Skuteczność stymulacji zależy od wielu czynników: rodzaju dominujących objawów, zaawansowania choroby, wieku pacjenta. Przy prawidłowej kwalifikacji jesteśmy w stanie zminimalizować drżenie od 70 do nawet 90 proc., co przywraca pacjentowi samodzielność, a także pozwala na powrót do pracy zawodowej. Najlepszy efekt kliniczny obserwujemy w przypadku tzw. objawów bocznych, gdy dominuje drżenie ze strony kończyn, ręki czy nogi, prowadzące do upośledzenia sprawności i zaniku samodzielności pacjenta. W przypadku objawów osiowych metoda jest już mniej skuteczna: nie jesteśmy w stanie przywrócić w pełni funkcji połykania, mowy czy sylwetki ciała. Jeśli pojawiają się komplikacje, to z reguły są one odroczone w czasie i związane przede wszystkim z działaniem układu elektrycznego. Może dojść do jego rozłączenia, przerwania, przemieszczenia się elektrody, przy czym na szczęście te przypadki są sporadyczne – tłumaczy Tomasz Stępień.

Życie po zabiegu

Zalecenia po operacji są podobne jak w przypadku zainstalowania stymulatora serca. Pacjent jest poinstruowany, że bliskie sąsiedztwo elektromagnetycznych nadajników może prowadzić do przeprogramowania parametrów stymulatora. Po zabiegu pacjenci wymagający rehabilitacji kierowani są na oddziały rehabilitacji neurologicznej lub też po powrocie do domu otrzymują skierowanie od lekarza rodzinnego na cykl zabiegów rehabilitacyjnych, ale w trybie ambulatoryjnym.

– Niestety, zarówno farmakoterapia, jak i zabiegi operacyjne nie są metodami leczącymi chorobę Parkinsona, a jedynie niwelującymi w mniejszym lub większym stopniu jej objawy – konkluduje Tomasz Stępień. ■

Do góry