A.B.: I tu, pod kierunkiem prof. Śliwińskiego, wspólnie z prof. Różańskim i prof. Juraszyńskim, doprowadziliśmy kardiochirurgię do wysokiego poziomu. To była ciężka praca i wielki, w tamtych czasach niezwykły, entuzjazm nas wszystkich. Nikt nie liczył godzin, nie patrzył, czy operuje jeszcze w godzinach pracy. Gdy tylko była możliwość przeprowadzenia ciekawej operacji, wszyscy chętnie przyjeżdżali, asystowali. Wtedy nastawienie do pracy było inne niż teraz. Później wielokrotnie jeździłem na Zachód do wiodących ośrodków kardiochirurgicznych. Z każdego pobytu przywoziłem coś nowego, co później wdrażaliśmy. To było ważne, by uczyć się na cudzych błędach, nie wyważać otwartych drzwi i od razu wiedzieć, jak właściwie podejść do pacjenta i jego choroby.

W pewnym okresie swojego życia zająłem się operacjami tętniaków aorty. Nasz zespół przeprowadzał wtedy najtrudniejsze operacje, dzięki temu mieliśmy pozycję jednego z dwóch najlepszych ośrodków w kraju w tej dziedzinie. Potem, co było tematem mojej rozprawy habilitacyjnej, zająłem się jako jeden z pierwszych w Polsce chirurgicznym leczeniem zaburzeń rytmu serca. We współpracy z prof. Walczakiem miałem bardzo dobre wyniki. Tworzyliśmy naprawdę doskonały zespół i razem wiele osiągnęliśmy.

MT: A mimo to zostawił pan IKARD i zajął się niepubliczną medycyną. Dlaczego?

A.B.: Osiągnąłem limit wieku, w którym można pełnić kierownicze stanowiska w instytucjach państwowych. Planowałem pozostać w IKARD i nadal operować. O zmianie moich planów znów zadecydował przypadek. Dwóch moich byłych asystentów, właścicieli kilku klinik kardiologicznych, chciało stworzyć prywatną kardiochirurgię. Ja oraz większość mojego zespołu, z którym pracowałem, zdecydowaliśmy się skoczyć na głęboką wodę prywatnej medycyny. Początkowo działaliśmy w szpitalu praskim, ale po zmianie kierownictwa placówki nie było tam sprzyjających warunków do rozwoju. W styczniu ubiegłego roku przenieśliśmy się tutaj. W Warszawie nie ma w tej chwili, poza IKARD, ośrodka kardiochirurgicznego, gdzie byłoby dwóch samodzielnych pracowników, sześciu specjalistów, z tego dwóch po doktoracie. Dzięki wspólnej pracy udało nam się stworzyć ośrodek działający na bardzo wysokim poziomie, z doskonałymi wynikami. Jesteśmy, poza Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu, jedynym ośrodkiem, który przeprowadza operacje pacjentów z zakrzepowo-zatorowym nadciśnieniem płucnym. Z tego jesteśmy znani w całej Polsce. Wraz z moim najbliższym współpracownikiem, prof. Juraszyńskim, jeździliśmy nawet na Łotwę operować takich pacjentów. Tak, z tego jestem naprawdę zadowolony i chciałbym nadal rozwijać kardiochirurgię w tym miejscu.

Wybrałem zawód, który jest bardzo trudny, ale dostarcza dużo satysfakcji. Cieszę się z każdego, nawet najdrobniejszego, sukcesu. I patrząc na minione lata jestem dumny, że udało mi się zdobyć szacunek oraz zaufanie pacjentów i współpracujących ze mną lekarzy. To jest najważniejsze, nie do kupienia za żadne pieniądze. ■

Wielka Interna

W tomie Kardiologia Wielkiej Interny napisałem dwa rozdziały. Jeden dotyczył ostrych zespołów aortalnych, drugi zaciskającego zapalenia osierdzia.
Ostre zespoły aortalne to stany zagrażające życiu i wymagające bardzo pilnych interwencji kardiochirurgicznych. Podstawą jest jednak szybkie i właściwe rozpoznanie, co nadal często stanowi trudność. Mimo że chorzy mają dość typowe dolegliwości, bywa że są one niesłusznie przypisywane innym, częściej występującym, schorzeniom. W związku z tym uważałem, że problem ten wymaga szerszego omówienia.
Druga część rozdziału dotyczy metod leczenia chirurgicznego, które w ciągu ostatnich 20 lat ulegało znacznym modyfikacjom. Wprowadzono wiele nowych metod, które sprawiły, że wyniki leczenia operacyjnego znacznie się poprawiły.
Natomiast rozdział dotyczący zaciskającego zapalenia osierdzia stanowi przedmiot mojego szczególnego zainteresowania. Dawniej była to choroba o etiologii gruźliczej, która dość często występowała w drugiej połowie XX wieku. Obecnie spotykamy ją coraz rzadziej. Najczęściej jest ona następstwem przebytego zabiegu operacyjnego w obrębie klatki piersiowej, a także naświetleń czy nieswoistych infekcji wirusowych. W związku z tym, że choroba ta nie jest już tak często spotykana jak kiedyś, chcieliśmy zwrócić na nią uwagę i przypomnieć, że jeśli nie podejmie się w odpowiednim momencie leczenia operacyjnego, może dojść do szeregu powikłań, a nawet ciężkiej niewydolności serca. Szybkie postawienie diagnozy jest istotne również dlatego, że zbyt późne przeprowadzenie tej operacji nie przynosi satysfakcjonującej poprawy klinicznej.
Rozdziały do tomu Kardiologia Wielkiej Interny pisałem w taki sposób, by wiedza w nich zawarta miała walor praktyczny dla każdego lekarza, nie tylko specjalisty w dziedzinie kardiologii. Mam nadzieję, że przybliżenie tych rzadszych problemów lekarzom POZ czy innych specjalności pomoże im w szybszym postawieniu diagnozy u chorych, którzy będą manifestowali opisane w podręczniku objawy. A to z kolei przełoży się na nasz wspólny sukces terapeutyczny.

Do góry