Na ważny temat

Patomorfolog: kompetentny, poganiany, niedoceniany

O telepatologii, nierównej konkurencji z prywatnymi firmami oraz braku rozporządzeń z prof. dr hab. med. Anną Nasierowską-Guttmejer, prezesem Polskiego Towarzystwa Patologów, rozmawia Jerzy Dziekoński

Small nasierowska ww004 x opt

prof. dr hab. med. Anna Nasierowska-Guttmejer

MT: W styczniowym „Medical Tribune” ukazał się wywiad z Piotrem Warczyńskim, sekretarzem stanu w Ministerstwie Zdrowia, w którym stwierdził on, że pomocy w diagnozowaniu pacjentów polscy specjaliści mogą szukać u patomorfologów zagranicznych. Jak pani postrzega możliwość międzynarodowej współpracy klinicystów z patomorfologami?

Prof. Anna Nasierowska-Guttmejer: Trudno to komentować. Po pierwsze, przy polskich stawkach byłoby to niemożliwe, po drugie, z zagranicy stale docierają do nas sygnały o zapotrzebowaniu na patomorfologów – miałam telefony ze Szwecji, wczoraj miałam telefon z Belgii. Szpitale zagraniczne szukają patomorfologów w ośrodkach onkologicznych Europy Środkowej i Środkowo-Wschodniej. Niedobór specjalistów to problem ogólnoświatowy, a na pewno europejski. W zachodnich ośrodkach są znacznie lepsze stawki, możemy więc co najwyżej obserwować odpływ lekarzy z Polski, a nie napływ z zagranicy.

MT: Czy w oparciu o nowe technologie telekomunikacyjne możliwe byłoby stworzenie europejskiej sieci współpracy patomorfologów?

A.N.-G.: To tylko teoretyzowanie. Stworzenie europejskiej sieci szpitali czy zakładów, które mogłyby prowadzić diagnostykę na odległość, czyli telepatologię, jest dzisiaj mało prawdopodobne. W różnych krajach panują podobne, ale jednak różniące się szczegółami zalecenia diagnostyczne. Nigdzie w Europie taki model pracy nie obowiązuje. O telepatologii mówi się jedynie w aspekcie wykonywanych szkoleń i konsultacji patomorfologicznych z przesyłaniem trudnych i niejednoznacznych preparatów do oceny przez ekspertów. Gdzieniegdzie jest to wykonywane. Natomiast nigdy nie słyszałam, żeby wszystkie zakłady w kraju lub między krajami były połączone w diagnostyczną sieć. Na razie to czysta futurologia.

MT: Gdzie zatem należy szukać rozwiązań problemu wąskiego gardła w diagnostyce onkologicznej?

A.N.-G.: Konieczne jest zwiększenie liczby specjalistów oraz zapewnienie im miejsc pracy w zakładach patomorfologii. W niektórych referencyjnych ośrodkach europejskich, np. w Szwecji, pracują na zmianę zespoły patologów składające się np. z lekarzy z Węgier. Jak wcześniej wspomniałam, problem małej liczby patomorfologów jest powszechny, a my nie mamy środków, żeby pozwolić sobie na import specjalistów. Można zatem powiedzieć, że kwestia finansów to problem numer jeden.

MT: Czy obserwuje pani duży odpływ polskich specjalistów wyjeżdżających za granicę?

A.N.-G.: Nie. Natomiast często słyszę, że jeśli nasza sytuacja finansowa się nie poprawi, to część młodych patomorfologów, nie mając zapewnionego stanowiska pracy w zakładach państwowych, gdzie miałaby oparcie i możliwość konsultacji z bardziej doświadczonymi kolegami, zdecyduje się na wyjazd. 

MT: Paradoksalnie, mimo że mamy w systemie duży deficyt specjalistów, w państwowych zakładach brakuje miejsc zatrudnienia dla patomorfologów. Skąd ta systemowa niekonsekwencja?

A.N.-G.: Spowodowane jest to ograniczeniami stawianymi przez dyrektorów szpitali. Jeśli w danym zakładzie jest kilku rezydentów, to po zrobieniu specjalizacji zastępuje się ich kolejnymi. Dla lekarzy, którzy stali się specjalistami, nie ma już miejsca, bo nie ma pieniędzy na etat. Miejsca rezydenckie finansowane są przez Ministerstwo Zdrowia i szpital nie ponosi kosztów zatrudnienia.

MT: Rezydenci szkolą się zatem na bezrobotnych?

A.N.-G.: Sądziliśmy, że z racji wdrażanego pakietu onkologicznego zwiększy się liczba etatów dla patomorfologów. Tymczasem wcale tak się nie stało. Dociera do mnie coraz więcej sygnałów od rezydentów, którzy obawiają się, że po ukończeniu szkolenia nie znajdą pracy. W świecie nie ma jednak próżni. Skoro zakłady państwowe są w odwrocie, lukę rynkową natychmiast wypełniają zakłady prywatne. Pojawiły się duże firmy analityczne, które wykonują analizy laboratoryjne i przy okazji badania histopatologiczne.

MT: Mamy zatem kolejną niekonsekwencję. Szpitale oszczędzają na zatrudnieniu histopatologów, tym samym tracą specjalistów i pieniądze, bo oddają rynek zakładom prywatnym, które zarabiają, świadcząc usługi diagnostyczne…

A.N.-G.: Następnie dyrektorzy szpitali ogłaszają konkursy na diagnostykę patomorfologiczną i wygrywają oferenci z niskimi i nierealnymi stawkami za badania. Duże firmy analityczne mogą sobie pozwolić, żeby na jednych badaniach zarobić więcej, na innych mniej. Są zatem dla zakładów państwowych bardzo konkurencyjne pod względem cenowym, bo mogą nawet przez pewien czas na jednych badaniach tracić. Problem jednak w tym, że pracujący tam lekarze otrzymują wynagrodzenie za każdy obejrzany preparat. Im więcej zdiagnozują przypadków i szybciej, tym więcej zarobią. W szpitalu państwowym mają stałą, ale niższą pensję i pewien komfort wynikający z zatrudnienia na etacie. Patomorfolodzy, chcąc zapewnić sobie i rodzinie egzystencję, często łączą obie formy zatrudnienia, pracując od rana do nocy. Prywatne zakłady umożliwiają patomorfologom dodatkowe zatrudnienie.

MT: Jeśli wykonuje się coś w pośpiechu, łatwo o pomyłkę. Czy należy się zatem spodziewać, że jakość wykonywanych badań jest taka jak ich cena?

A.N.-G.: Dochodzimy do bardzo ważnego problemu, jakim są zalecenia diagnostyczne opracowane przez towarzystwo naukowe. W 2013 roku Polskie Towarzystwo Patologów opracowało zalecenia do diagnostyki histopatologicznej nowotworów. Są one wzorowane na ogólnoświatowych raportach diagnostycznych, zarówno amerykańskich, jak i europejskich. Naszym celem jest podniesienie jakości diagnostyki patomorfologicznej i wprowadzenie tych raportów w życie. O ile w szpitalach państwowych patolodzy zaczynają pracować już w oparciu o zalecenia PTP, zwłaszcza rezydenci, którzy uczą się patologii na tych materiałach, o tyle w większości prywatnych firm standardy nie są zachowane ze względu na czas. Lekarze klinicyści, odbiorcy naszych wyników, płacą poniżej kosztów za badania patomorfologiczne i nie wymagają wyników zgodnych z zaleceniami towarzystw i standardami światowymi. Zadowalają się jednozdaniowymi rozpoznaniami. Problem diagnostyki patomorfologicznej jest złożony i na pewno zależy od obu stron, klinicysty i patomorfologa.

MT: Co zatem zrobić, żeby takie standardy były obligatoryjne dla wszystkich zakładów, państwowych i prywatnych?

A.N.-G.: Minister zdrowia w odpowiedzi na list towarzystw naukowych, które wystąpiły w sprawie pakietu onkologicznego, wyraźnie powiedział, że świadczeniodawca ma pracować zgodnie z zaleceniami terapeutyczno-diagnostycznymi opracowanymi przez towarzystwa naukowe w danej dziedzinie. Jest to jedno z pierwszych tego typu stwierdzeń, jakie otrzymaliśmy od ministra, natomiast nie idą za tym żadne działania.

Gdyby płatnik, czyli NFZ, płacił za procedury patomorfologiczne, wymagał raportu patomorfologicznego według zaleceń PTP do rozliczeń świadczeń klinicznych, to dyrektorzy szpitali widzieliby w patomorfologach równych partnerów w procesie diagnostyczno-terapeutycznym. Na pewno skorzystałby na tym pacjent. Korzyści to przede wszystkim ekonomika niekiedy bardzo drogich terapii, opartych na prawidłowym rozpoznaniu. My natomiast czekamy na ministerialne rozporządzenie w dziedzinie patomorfologii.

Do góry