4 stycznia 1969 roku, rok i miesiąc po prekursorskim przeszczepie w Kapsztadzie, łódzki zespół przystąpił do transplantacji serca.

– Napięcie było ogromne, ale organizacja sprawna, zgodna z wielokrotnie przećwiczonym schematem. Po wycięciu chorego serca, wszyciu zdrowego od dawcy i napełnieniu go krwią, ciepłą i bogatą w tlen, przeszczepione serce zaczęło bić pięknym własnym rytmem – wspomina profesor. – Wpadliśmy w euforię. Chciało się ze szczęścia zatańczyć. Ale wówczas nie wiedzieliśmy, i nikt na świecie nie wiedział, że nadciśnienie płucne u biorcy jest przeciwwskazaniem do przeszczepu. Po licznych próbach wspomagania krążenia serce przestało bić.

Prokuratura umorzyła sprawę, jednak prof. Moll do swojej śmierci w 1990 roku nie wykonał żadnego innego przeszczepu. Prof. Rybiński, też biorący udział w zabiegu, zajął się chirurgią endokrynologiczną. Tylko Dziatkowiak wytrwał (ryc. 7).

W 1979 roku przyjechał do Krakowa (ryc. 8). W Instytucie Kardiologii CM UJ przygotowywał zespół do chirurgicznego leczenia wrodzonych i nabytych wad serca oraz tętniaków aorty piersiowej. Planując przeszczepy, szkolił zespół tak, by uzyskiwał on dobre wyniki w co najmniej tysiącu operacji na otwartym sercu rocznie.

– Prof. Moll, od 1983 roku na emeryturze, często odwiedzał nas w Krakowie. Dokładnie rok przed śmiercią mój wielki Nauczyciel i Mistrz napisał do mnie piękny list, który zakończył słowami: „przepracowaliśmy razem kawał trudnego lecz pięknego życia, za co jestem Tobie bardzo zobowiązany… Twój Jan Moll”. Traktuję ten list jak relikwię: oprawiony w złotą ramę wisi obok Jego portretu, na honorowym miejscu w moim gabinecie.

∗∗∗

W 1985 roku w Zabrzu doc. Zbigniew Religa dokonał przeszczepu serca – pierwszego po Mollu.

– Gdy tylko dotarła do mnie wiadomość, że Zbyszek przeszczepił serce, natychmiast do niego zadzwoniłem z gratulacjami i zaoferowałem pomoc na wypadek napaści mediów; miałem przecież w tym zagadnieniu doświadczenie! – wspomina prof. Dziatkowiak.

Prof. Dziatkowiak pierwsze serce przeszczepił w Krakowie trzy lata później – 21 października 1988 roku (ryc. 9). Jego pierwszy pacjent z Poznania żył 13 lat, zmarł z powodu innej choroby.

Do 2001 roku, kiedy Dziatkowiak, mając 70 lat, przeszedł na emeryturę, w Krakowie przeszczepiono ponad 500 serc. Średnia przeżycia pacjentów z nowym sercem sięga 20 lat. Dopiero dziś, z perspektywy lat widać, jaki ogromny był to wysiłek całego zespołu.

Czy miał dylematy moralne?

– Oczywiście, że tak. Wiele razy zastanawiałem się, kto kardiochirurgów upoważnił do naprawiania Natury. Wyjmujemy zniszczone chorobą serce i wstawiamy nowe, jak silnik w serwisie samochodowym. Czyż nie jest to wyraz rzemieślniczej pychy i arogancji? Największe dylematy miałem jednak w momencie konieczności wyboru chorego spośród kilkunastu równo kwalifikujących się biorców. Komu dać jedyne tej nocy serce? Czy starszemu panu, który już ledwo dyszy, czy 30-letniemu ojcu gromadki dzieci, profesorowi uniwersytetu, bezdomnemu? To były bardzo trudne decyzje, przy podejmowaniu których nikt z ziemskich autorytetów nie mógł mi pomóc – mówi.

Prof. Dziatkowiak dziś mieszka w willowej dzielnicy Krakowa wraz z żoną Hanną, córką Wandą, zięciem Jackiem, wnuczką Madzią i jej mężem Aleksandrem oraz prawnuczką Zojką, która przyszła na świat w czerwcu br.

– Jest ona nagrodą i darem, jakim Los i Natura wynagradza nas, pradziadków, za trud i nieprzespane noce w szpitalach w Poznaniu, Łodzi i w Krakowie. Mamy satysfakcję i dumni jesteśmy z córek, zięciów oraz wnuków. Dziękujemy im, że są tu z nami w kraju, a nie gdzieś tam na saksach, że pomnażają wspólny krajowy dorobek w medycynie, wszyscy bowiem są lekarzami.

Do góry