MT: W jaki sposób udało się sprowadzić leki na bazie marihuany?

M.B.: Są one dostępne w kilku krajach europejskich. Z ramienia Centrum Zdrowia Dziecka musieliśmy wystąpić z formalnym wnioskiem do ministra zdrowia na import docelowy. Taka propozycja leczenia musi być zaakceptowana również przez konsultanta krajowego, w tym wypadku ds. neurologii dziecięcej. Po zaakceptowaniu wniosku przez MZ, dysponując pakietem dokumentów, polska apteka może ściągnąć dany lek. W tym przypadku sprowadzono go z Holandii.


MT: Jak udało się ustalić dawkowanie?

M.B.: Opierałem się na dawkach opisanych w amerykańskiej literaturze naukowej. Zalecano w niej 1-5 mg leku na kilogram masy ciała pacjenta. Po roku praktyki wiem znacznie więcej, np. że dawki powinny być większe – nawet do 20-30 mg/kg.


MT: Jakie są mechanizmy działania leczniczej marihuany na padaczkę lekooporną?

M.B.: Pewne rzeczy już wiemy, ale wciąż jest więcej niewiadomych. Potrzebne są dalsze badania. Dziś wiadomo, że działa na receptory CB1 i CB2. Wydaje się, że dużą rolę odgrywa tutaj kanabidiol, czyli CBD, w trudniejszych przypadkach również THC może też mieć znaczenie. Prowadzi się badania nad innymi składnikami marihuany, np. kanabiwaryną, która prawdopodobnie ma również właściwości redukujące napady.


MT: Jak ocenia pan efekty terapii?

M.B.: Jako niezwykle obiecujące. Spośród siedmiu pacjentów, których leczenie podjęliśmy, pięciu miało dobre lub bardzo dobre wyniki. U dwóch terapia nie zadziałała. Trudno powiedzieć z jakich przyczyn. Preparaty medyczne na bazie marihuany medycznej nie są panaceum na padaczkę lekooporną, nie pomogą wszystkim. Wobec tego szukamy innych metod.


MT: Kiedy w przypadku padaczki lekoopornej możemy mówić o sukcesie terapeutycznym?

M.B.: Jeśli nastąpi redukcja napadów o co najmniej 50 proc. Osobom postronnym może się wydawać, że skoro pacjent miał 10 napadów, a teraz ma pięć, to przecież nadal jest chory. Zrozumiałem, jak wielka to różnica, kiedy zadzwoniła do mnie jedna z mam moich pacjentek, którą przygotowywałem do zabiegu. Powiedziała, że po operacji neurochirurgicznej jest 15-20 napadów dziennie. Pomyślałem, że to nadal dużo. A ona mówi, że to rewelacja, bo kiedy było 120-150, to córka tylko leżała w domu, a teraz można z nią wyjść na spacer. Dlatego redukcja ma kolosalne znaczenie. U niektórych pacjentów po zastosowaniu terapii lekami na bazie marihuany poprawa była 90-proc. Jeden z pacjentów wcześniej miał nawet do 300 napadów dziennie, w wieku sześciu lat nie wstaje i nie chodzi. Dziś zaczął się rozwijać, siadać, przekręcać się. Nie wszystko jeszcze wiemy na temat terapii leczniczą marihuaną, ale wyniki, które osiągnęliśmy, są na tyle zachęcające, żeby rozwijać tę metodę. Potwierdza to również badanie ogłoszone na 67. konferencji Amerykańskiej Akademii Neurologii (American Academy of Neurology). Pierwsze zrobione na dużej grupie pacjentów.


MT: Na ile terapia daje trwałe efekty?

M.B.: Dziś wydaje się, że jest to próba zaleczenia padaczki i pacjenci muszą brać leki do końca życia, jak w przypadku chorób przewlekłych, np. cukrzycy. Zobaczymy, co przyniosą dalsze badania. Proszę pamiętać, że pierwsza duża praca pochodzi z 2013 roku, a więc sprawa jest bardzo młoda.


MT: Czy to był eksperyment medyczny, bo takie zarzuty stawia panu dzisiaj Centrum Zdrowia Dziecka, z którego został pan zwolniony?

M.B.: Od dawna część leków podawana jest w formule off-label, czyli poza wskazaniami rejestracyjnymi. Duża część onkologii dziecięcej opiera się na lekach zarejestrowanych dla osób dorosłych, a u dzieci stosuje się je właśnie w formule off-label. Taką formę leczenia uzgodniłem z moimi przełożonymi. Przeszliśmy procedurę importu docelowego, użyliśmy preparatów sprawdzonych i zarejestrowanych w innych krajach. Od każdego pacjenta bądź jego opiekuna prawnego uzyskaliśmy zgodę na leczenie. Formalności zostały dopełnione, co jestem w stanie udowodnić. Umówiłem się z moimi przełożonymi, że jeśli leczenie się powiedzie, to przygotujemy badanie, w którym ustalimy dawkę leczniczej marihuany, i przeprowadzimy je na większej grupie dzieci. Niestety cała sprawa przybrała nieprzewidziany obrót, zostałem zwolniony z pracy. Żałuję, że tak się stało, zważywszy na obiecujące efekty, jakie niesie ta terapia. Kwestia, jak szybko najnowsze metody będą wprowadzane w Polsce, leży mi na sercu, ponieważ codziennie spotykam pacjentów, którym trudno pomóc. Jeśli z 10-letnim opóźnieniem, jak w przypadku diety ketogennej, to spora część chorych nie doczeka dnia, w którym będą mogli z tego skorzystać.


MT: Polskie prawo nie sprzyja prowadzeniu badań nad leczniczą marihuaną.

M.B.: W przypadku wykorzystania kanabinoli sytuację ułatwiłoby pojawienie się w prawie pojęcia „medycznej marihuany”, co też sygnalizował Trybunał Konstytucyjny. Większość lekarzy dziś boi się takiego leczenia, ponieważ mamy restrykcyjną ustawę antynarkotykową. W skali naszego kraju były już wystawiane pozwolenia na import docelowy leków na bazie marihuany, ale nikt się tym nie chwalił z lęku przed konsekwencjami. Można powiedzieć, że było to leczenie w podziemiu. W Czechach czy w Niemczech ta sprawa jest już dawno uregulowana.


MT: Czy wróci pan do badań i pacjentów?

M.B.: Sporo czasu spędziłem, żeby takie leczenie przygotować. Mam wiedzę i jestem chętny, żeby się nią dzielić. Wielu pacjentów i ich rodzin czeka na rozwój wypadków. Chciałbym kontynuować terapię i zacząć badania nad leczniczą marihuaną. Czy będzie to możliwe, czas pokaże. Na razie chcę od tej sprawy odpocząć i przyjrzeć jej się z boku.

Do góry