Odważny jak chirurg

Wywiad z prof. dr hab. med. Józefem Kozakiem

Wielka Interna

 W tomie „Pulmonologia” Wielkiej Interny napisałem rozdziały związane z chirurgią klatki piersiowej, dotyczące łagodnych guzów płuca, zapalenia śródpiersia, odmy oraz kwalifikacji chorego do zabiegu operacyjnego. Moją intencją było stworzenie kompendium wiedzy dla niezabiegowców, głównie internistów i pulmonologów, które będzie przydatne w codziennej pracy klinicznej. Są to zagadnienia z pogranicza chirurgii i interny. Dlaczego to jest tak ważne? Otóż każdy lekarz styka się z chorobami w różnym stadium zaawansowania. I musi wiedzieć, jak postępować w zależności od tego, czy pacjent jest leczony na oddziale zabiegowym lub niezabiegowym i mieć podstawowe wiadomości dotyczące różnych dziedzin leczenia, w tym torakochirurgii. Dzisiejsza medycyna, mimo podziału na szereg specjalizacji, powinna zapewniać pacjentowi całościową opiekę. Dlatego każdy młody lekarz najpierw uczy się medycyny ogólnej. Interna jest matką wszystkich dziedzin medycyny, a bezpieczne i skuteczne leczenie wymaga szerokiej znajomości zagadnień z różnych jej gałęzi. Dlatego też w Wielkiej Internie lekarz znajdzie przegląd najważniejszych informacji, które pozwolą zaznajomić się z podstawami każdej jednostki chorobowej. To z kolei przełoży się na lepszą opiekę nad chorym, który coraz częściej, zgłaszając się do nas, prezentuje całe spektrum zaburzeń klinicznych.

 

O tym, jak być dobrym lekarzem, rozmawiamy z prof. dr. hab. med. Józefem Kozakiem, ordynatorem Oddziału Chirurgii Klatki Piersiowej, Nowotworów i Rehabilitacji Oddechowej Wojewódzkiego Szpitala im. M. Kopernika w Łodzi 

MT: W życiu ma pan dwie pasje: chirurgię i sport. Jak się okazało, nie są one od siebie tak bardzo odległe.
PROF. JÓZEF KOZAK: Zawsze uważałem, że sprawność fizyczna musi iść w parze ze sprawnością intelektualną. Jednak nie przypuszczałem, jak bardzo sprawność fizyczna i dobra wydolność organizmu przydadzą mi się w pracy zawodowej. O medycynie przez długi czas nie myślałem, choć byłem zdolny i dobrze się uczyłem. Szczególne zainteresowania przejawiałem naukami ścisłymi i widziałem siebie raczej jako inżyniera. Do medycyny przekonała mnie moja wychowawczyni, pani Zagalska. I to ona poradziła mi, bym studia podjął na Wojskowej Akademii Medycznej, która wówczas cieszyła się dobrą opinią. Sprawa nie była prosta, ponieważ moja rodzina nie była odpowiednio ukierunkowana politycznie. A w tamtych czasach, szczególnie w wojsku, wymagano pewnej postawy ideologicznej. Ale dzięki temu, że byłem dobrym uczniem i dobrze zdałem egzamin, zostałem przyjęty. Od początku fascynowała mnie chirurgia, ta szybkość działania, niemal natychmiastowy efekt leczniczy. Nawet przez moment nie zmieniłem raz obranej drogi. Na pierwszym roku bardzo dokładnie uczyłem się anatomii i byłem laureatem ogólnopolskiego konkursu anatomicznego. Wiedziałem, że to podstawowa wiedza dla chirurga. Od drugiego roku zacząłem szukać oddziałów chirurgicznych, gdzie pozwolono by mi chodzić na dyżury i przyglądać się, jak wygląda praca chirurga. Całe noce spędzałem na oddziałach chirurgicznych, pomagając kolegom, a w dzień, między zajęciami, chodziłem na spotkania koła chirurgicznego. Najpierw uczyłem się chirurgii ortopedycznej, później zainteresowałem się ogólną. Wtedy też przekonałem się, jak trudna fizycznie jest ta praca i jakiej wymaga sprawności. Po zakończeniu studiów, w związku z tym, że studiowałem na WAM, zostałem wysłany na misję do Egiptu. To był rok 1973, czyli pierwszy wyjazd naszej ochrony zdrowia w ramach wojsk ONZ. Postawiono przed nami zadanie zorganizowania tam pierwszego szpitala polowego, w którym mieliśmy udzielać pomocy wojskom ONZ. Byliśmy młodzi, niedoświadczeni, i tak jak wszyscy - bardzo baliśmy się wojny. Atmosfera w Ismailii była napięta. Po obu stronach Kanału Sueskiego stały wojska izraelskie i egipskie, gotowe do natarcia. Dodatkowo byliśmy inwigilowani przez odpowiednie służby, które sprawdzały, czy nie nawiązujemy z nikim bliskich kontaktów. Również miejscowa ludność często nie była do nas zbyt dobrze nastawiona. Zabójczy był także klimat, co nawet my, młodzi wówczas ludzie, z trudem znosiliśmy. Z drugiej jednak strony wyjazd wiązał się z licznymi przywilejami oraz bardzo dobrym honorarium w wysokości 300 dolarów, co pozwoliło mi po powrocie do domu na zakup malucha. Dodatkową atrakcją była możliwość zobaczenia Egiptu i zetknięcia się z wojskami z całego świata. Moje zamiłowanie do sportu szybko zostało zauważone. Zostałem kapitanem polskiej drużyny piłki nożnej i siatkówki, a także byłem sędzią głównym meczów w piłkę nożną w wojskach ONZ. Po powrocie wszyscy otrzymaliśmy propozycję pracy. Ja na oddziale neurochirurgii. Po miesiącu jednak zdecydowano o moim przeniesieniu i w ten sposób trafiłem na oddział chirurgii ogólnej. Był to oddział o bogatych tradycjach kardiochirurgicznych. Zacząłem zastanawiać się, czy nie zainteresować się bliżej kardiochirurgią, w czym dodatkowo utwierdziłem się, gdy urodziło mi się dziecko z wadą serca. W tym czasie pojawił się też pomysł, żeby otworzyć pierwszy specjalny oddział kardiochirurgii dla wojska. W związku z tym zostałem wysłany przez nasze władze na stypendium do UK, gdzie się kształciłem w kierunku kardiotorakochirurgii. Po powrocie do kraju, zgodnie z planem, uruchomiłem oddział kardiochirurgii wojskowej w WAM i zrobiłem specjalizację z torakochirurgii, a potem habilitację. Wtedy, ze względów organizacyjnych, zapadła decyzja, że muszę, po 30 latach służby, jako lekarz w stopniu pułkownika, opuścić wojsko. Zaproponowano mi w cywilu otwarcie pierwszego w Łodzi oddziału torakochirurgicznego. Utworzyłem go od podstaw. Zatrudniłem młodą kadrę. Zmagaliśmy się z kłopotami organizacyjnymi i stopniowo rozszerzaliśmy zakres zabiegów torakochirurgicznych, które wykonywaliśmy. Później zostaliśmy włączeni do struktur UM, gdzie prowadzimy również zajęcia dla studentów. I tak się spełniły moje marzenia. Podczas 40 lat pracy chirurgicznej wykonałem prawie wszystkie zabiegi, jakie w tym czasie były dostępne. Dzięki temu nie boję się wykonywać operacji chirurgii ogólnej czy w okolicach serca. W życiu przeprowadziłem wiele trudnych operacji. Szczególnie dramatyczne są te nagłe, które przebiegają z dużym krwawieniem, kiedy operuje się na czas. Ale po tylu latach mogę powiedzieć, że najtrudniejszym momentem dla chirurga jest ten, gdy zostaje szefem, najważniejszym chirurgiem. Od niego zależą wszystkie decyzje, zaczyna też bezpośrednio odpowiadać za losy chorego. 

MT: Oprócz działalności klinicznej prowadził pan także liczne badania naukowe. 
J.K.: Pamiętam, jak mój profesor polecił mi przeprowadzić badania na temat działania powietrznej fali uderzeniowej, czyli podmuchu powietrza, który towarzyszy wybuchowi gazu, dynamitu czy bomby atomowej. Badania przeprowadzaliśmy na szczurach, które, poddane wcześniej narkozie, zostały rozwieszone na drucie. Obok nich umieściliśmy ładunek wybuchowy. Na zwierzętach zainstalowane były specjalne rejestratory, podłączone do umiejscowionego w schronie rejestratora wybuchu. Moja mama zrobiła na drutach kamizelki dla tych szczurów, żeby one mogły wisieć piersią do ładunku wybuchowego. Przygotowania trwały kilka tygodni. Wydawało się, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Pozostawało tylko jednio pytanie: jak duży ładunek wybuchowy powinien zostać użyty. Uzgodniliśmy, że wystarczą 2 kg trotylu. Gdy wyszliśmy ze schronu, nigdzie nie mogliśmy znaleźć naszych szczurzych preparatów. Zbyt duży ładunek spowodował, że szczątki całkowicie rozerwanych gryzoni wisiały na okolicznych drzewach. Badanie musiało zostać powtórzone. Jego wyniki okazały się bardzo istotne nie tylko ze względu na to, że zaowocowały habilitacją i 10 rozprawami doktorskimi, ale również dlatego, że ocena wpływu wybuchu na urazy narządowe pomogła nam w postępowaniu z osobami, które ucierpiały podczas wybuchu Rotundy PKO w Warszawie. Prowadziłem też liczne badania na innych zwierzętach: baranach, psach, królikach i myszach. Uczyłem się zręczności chirurgicznej podczas wyjazdów i staży zagranicznych. W Leningradzie, wykonując zespolenia na żyłach i tętnicach na psach, zdobyłem podstawy chirurgii naczyniowej. Praktyka w wielu ośrodkach Europy Zachodniej pozwoliła mi na zdobycie nowej wiedzy oraz nowych umiejętności i przeniesienie ich na polski grunt. Ale w chirurgii, poza zdobyciem rzemieślniczej sprawności, trzeba też mieć talent, tak jak w każdym zawodzie artystycznym. Zawsze uważało się, że chirurgia najbardziej podobna jest do krawiectwa. Ale podczas ostatniego zjazdu przedstawiono badania wskazujące, że najwięcej wspólnego z chirurgiem ma muzyk. Stwierdzono, że ośrodki w mózgu, które zawiadują talentem muzycznym i chirurgicznym, leżą w tym samym miejscu albo bardzo blisko siebie. Sam też w młodości grałem na skrzypcach; wielu chirurgów uprawiało muzykę z sukcesami. 

MT: Nie żałuje pan, że nie poszedł pan tą drogą?
J.K.: Nigdy nie żałowałem. Jako chirurg czuję się naprawdę spełniony. Jest to fascynująca dziedzina wiedzy, w której dokonał się ogromny postęp. Odkąd przestaliśmy wierzyć, że serce jest siedliskiem uczuć, organ ten zaczął być coraz lepiej poznawany i dziś mogę powiedzieć ponad wszelką wątpliwość, że jest to organ prosty. Operacje na sercu bardzo mocno się rozwinęły i kardiochirurgia zrobiła olbrzymi postęp. Serce już nie jest narządem tajemniczym. Natomiast torakochirurgia rozwinęła się tak samo jak inne gałęzie medycyny: w kierunku medycyny małoinwazyjnej, bez otwierania klatki piersiowej. Dążymy do minimalizacji obciążenia chorego. Jest to jednak dziedzina trudna, bo w 80 proc. przypadków dotyczy nowotworów, w tym raka płuca. A tu w ciągu ostatnich 40 lat nie dokonał się żaden postęp. Przez 40 lat obserwowałem zmiany, jakie dokonywały się w medycynie. Przeszedłem wszystkie szczeble specjalistyczne, jestem nauczycielem akademickim. Mam też liczne sukcesy medyczne. Nasz ośrodek jako jeden z pierwszych zaczął szeroko stosować samorozprężalne stenty samowchłanialne. Przeprowadzamy dużo operacji przełyku, zabiegi te stanowią bardzo trudną i niewdzięczną dziedzinę chirurgii. Nie ma w tej chwili operacji, której nie bylibyśmy w stanie wykonać. Czego można więcej chcieć? Gdy patrzę wstecz, jestem dumny, że nie zmarnowałem życia. Jak każdy człowiek, miałem okresy wzlotów i upadków, ale spożytkowałem to dla dobra chorych. Z 30 lat pracy w wojsku została mi dyscyplina, która panuje na oddziale. Mam też dużą samodyscyplinę wewnętrzną i sam umiem o siebie zadbać i wszystko sobie zorganizować. Wierzę też, że prawdziwa służba medyczna wynika z przysięgi Hipokratesa. Dziś to wszystko się zmienia. Frustruje mnie, że obecnie żyjemy w czasach, gdy pacjenta leczymy nie my, ale urzędnicy, którzy dyktują nam warunki. Ja już jestem na takim etapie, że mogę sobie pozwolić na lekceważenie niektórych zarządzeń. Niekiedy to ja ustalam reguły gry. Niemniej zawsze muszę mieć na względzie przede wszystkim dobro chorego. Mimo że praca jest trudna i często stresująca, nigdy nie zmieniłbym zawodu. Balansowanie na granicy życia i śmierci wymaga dużej odporności psychicznej. Niepowodzenia przy operacji zawsze mogą się zdarzyć, co głęboko przeżywam, mimo tylu lat praktyki. Ale wychodzę z założenia, że zrobiłem wszystko, co było w mojej mocy, staram się niczego nie zaniedbać. Nie zapominam, że pacjent powierza nam całe swoje życie. A to jest wielkie obciążenie i zobowiązanie. Dlatego w medycynie aspekt moralny jest najistotniejszy, bo bez niego nie można być dobrym lekarzem. 
 

Rozmawiała Rozmawiała Olga Tymanowska

 
Do góry