B.B.: Po pierwsze warto być z tymi ludźmi wrażliwie, ale bez wymądrzania się. Po drugie żałoba powinna być dokończona. Zwykle dzieje się to bezpośrednio, czasem poprzez rytuały typu pogrzeb, stypa, spotkania rodzinne, wspólne wspominanie zmarłych, przeglądanie zdjęć. Kultura zna różne rytuały, które pomagają oswoić się z odejściem bliskiej osoby. Proszę zwrócić uwagę, że użyłem określenia „odejście”, a nie „śmierć”. Jest to jeden ze sposobów łagodzenia bólu, który podpowiada nam język. Obecna sytuacja, odbierająca nam wspólnotowe rytuały, w pewien sposób zamraża przeżywanie żałoby. Myślę, że w wielu przypadkach, kiedy przyjdzie odpowiedni czas, przy udziale terapeuty albo przy wsparciu rodziny, do tego procesu zablokowanego pandemią trzeba będzie wrócić.

Natomiast jeśli chodzi o przekazanie informacji rodzinie, nie potrzeba zbyt wielu słów. Ważniejsze jest, żeby zrobić to w sposób pełen empatii. Ważna jest umiejętność współbycia i współczucia. Zastanawiam się też nad tym, co czują lekarze, którzy muszą takie informacje przekazywać. Jak bardzo grozi im wypalenie zawodowe? Mówimy o sytuacjach skrajnych, które na szczęście w Polsce na razie nie idą w tysiące.

Trzeba też spojrzeć na sytuację z perspektywy, którą wskazał w jednej ze swoich wypowiedzi prezes Naczelnej Rady Lekarskiej. Zwrócić uwagę na pacjentów, którzy nie mają koronawirusa ani nawet podejrzenia zakażenia, a muszą być w systemie ochrony zdrowia, z powodu innych schorzeń. Mają utrudniony dostęp do diagnostyki i do niezbędnej terapii. Ochrona zdrowia jest dzisiaj w trybie alertu skoncentrowanego wokół problemu pandemii. To tak jakbyśmy mieli chore bliźniaki – jedno dziecko z zapaleniem płuc, a drugie ze złamaną nogą. I zajęlibyśmy się tym pierwszym, drugiemu mówiąc, że od złamania się nie umiera i może poczekać. To również może powodować ogromne napięcia w komunikacji nie tylko lekarzy, ale wszystkich pracowników ochrony zdrowia z pacjentami.

MT: Jest jeszcze jedna trudna kwestia, z którą miejmy nadzieję w polskich warunkach lekarze nie będą musieli się zmierzyć – wyboru, komu w pierwszej kolejności udzielić pomocy, kogo odłączyć od respiratora. Na świecie powstały rekomendacje etyczne, wsparte wskazaniami medycznymi wytyczne, które mają lekarzom pomóc w dokonywaniu tych wyborów. Czy pana zdaniem takie rozwiązania pozwalają odciążyć lekarzy w tym zakresie?

B.B.: Podzielam przekonanie, że jest to sytuacja skrajnie trudna. Trudno o odpowiedź, która satysfakcjonowałaby zainteresowanych. Uważam, że wytyczne mogą przejąć na siebie część rozgrywającego się dramatu. Łatwiej sobie wyjaśnić pewne kwestie, mówiąc: postąpiłem tak, ponieważ tak zalecają wytyczne.

Dzięki temu poczucie winy będzie mniejsze. Nie chodzi moim zdaniem o przerzucenie odpowiedzialności, ale o jej podzielenie.

Wykonywano już mentalne eksperymenty typu: zastanów się, którą osobę wyrzuciłbyś z przepełnionej łodzi, żeby uratować resztę.

To są pytania, które zadają psycholodzy społeczni. Znajduję się w tej komfortowej sytuacji, że jestem zwolniony z podejmowania takich wyborów, ale gdybym miał je podejmować, chciałbym mieć dokument, za którym po części można się ukryć i który coś sensownego mi podpowie. W psychoterapii uczymy, że wprawdzie istnieją kodeksy etyczne, ale to nie zwalnia od osobistej wrażliwości etycznej, która jest niezbędna tam, gdzie te kodeksy nie sięgają. Jednak w tej konkretnej sytuacji wytyczne mogą stanowić schron dla sumienia.

MT: W internecie przewijają się żarty, że po zniesieniu wynikających z pandemii ograniczeń będziemy mieli falę rozwodów i porodów.

B.B.: Potraktujmy ten anegdotyczny wyż demograficzny jako symbol zbliżenia ludzi na co dzień od siebie oddalonych. Nie chciałbym myśleć, że ludzie poszli ze sobą do łóżka tylko dlatego, że nie było co robić. Jeżeli miłość ma kilka znaczeń, to chciałbym wierzyć, że hasło „pokochajmy się” nie oznacza tylko zaproszenia do seksu, ale także do wrażliwości, współczucia, bliskości uczuciowej i odpowiedzialności. Wersja dotycząca rozwodów też jest prawdopodobna. Ale pamiętajmy, że zanim ktoś będzie szedł do sądu z wnioskiem rozwodowym, może jeszcze z pomocą terapeuty rodzinnego sprawdzić, czy to najlepsze rozwiązanie. A ponadto, nie tyle rozwody stanowią teraz największe zagrożenie, ile przemoc w rodzinie. Bo w najtrudniejszej sytuacji są osoby, które cierpią, ale nie są w stanie wprowadzić w swoim życiu żadnych zmian. To są ofiary bezradne, zwłaszcza w warunkach epidemii, kiedy kontakt z drugim człowiekiem jest utrudniony, ucieczka wydaje się niemożliwa, a krzyk osoby krzywdzonej niesłyszalny.

Do góry