Opinia

Koronawirus nie jest masowym zabójcą

O zbyt dużej randze nadanej koronawirusowi i obawach dotyczących przyszłości z dr. hab. med. Jarosławem Drobnikiem, naczelnym epidemiologiem Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu, rozmawia Alicja Giedroyć

MT: Zaskoczyła pana skala obecnej pandemii?

Dr hab. Jarosław Drobnik: Z epidemiologicznego punktu widzenia dane na temat liczby zakażeń i zgonów nie są tak dramatyczne, jak się je przedstawia. Owszem, koronawirus szybko i łatwo się rozprzestrzenia, ale śmiertelność, szacowana na ok. 2,5 proc., z uwzględnieniem niezdiagnozowanych przypadków, nie jest nadzwyczajnie wysoka w porównaniu z pandemiami znanymi z przeszłości. Problem oczywiście jest, ale w mojej opinii nadaliśmy mu zbyt dużą rangę. Uznaliśmy koronawirusa za masowego zabójcę, co nie ma potwierdzenia w twardych faktach. Nawet w krajach najbardziej dotkniętych epidemią, jak Włochy czy Hiszpania, gdzie notuje się wyższą śmiertelność od średniej, statystyki nie wskazują na wyjątkowość SARS-CoV-2. Każdy czynnik zakaźny zbiera swoje żniwo, a tam trafił na podatną populację, więc żniwo jest większe. Zwracam uwagę: umierają przede wszystkim najsłabsi, najbardziej narażone są osoby starsze i chore. Jeśli dotyczy to osoby bliskiej lub znajomej, to jest oczywiście dramat. Ale nie z perspektywy epidemiologii. Analiza statystyk epidemiologicznych dowodzi, że nie jest to tak duża liczba zgonów, jeśli porównamy z innymi chorobami, np. nowotworowymi.

MT: Umierają jednak także młodzi i zdrowi.

J.D.: To czysta kazuistyka. Odsetek zgonów w młodszych grupach wiekowych jest bardzo niski. Nie zgadzam się z rozpowszechnianymi tezami, że ten wirus „nie oszczędza nikogo”. Nie, on nie tylko nie zabija każdego, ale u 80 proc. zakażonych wywołuje niegroźne objawy lub nie wywołuje żadnych. Nie jest tak groźny jak ebola czy nawet SARS. Przed laty mnie uczono, że ogłaszając stan epidemii czy pandemii, należy brać pod uwagę nie tylko liczbę zakażeń, ale także oddziaływanie społeczne – czyli odsetek zgonów i ciężkich przypadków. Odnoszę wrażenie, że obecnie ten drugi czynnik nie został należycie uwzględniony, a wprowadzane na całym świecie restrykcje i zakazy są zbyt daleko idące. Na nowotwory umiera dziennie w Polsce ok. 300 osób, ale nikomu nie przyszło do głowy zakazać produkcji papierosów. Czy z powodu śmierci na drogach wycofuje się samochody? Smog też zabija, ale czy to spowodowało zatrzymanie gospodarki? W ubiegłym roku w ciągu trzech miesięcy mieliśmy w USK (w dwóch kampusach) ok. 300 potwierdzonych przypadków grypy wśród pacjentów i personelu. Jakoś nie spowodowało to paraliżu całego szpitala, choć trzeba było podjąć wszelkie środki zabezpieczenia. Nie było paniki, tylko rutynowe działania. A przecież grypa nie przestała zabijać, kiedy pojawił się koronawirus.

Do góry