Sukces jedno ma imię

Płaszcz przeciwdeszczowy na koronawirusa, czyli epidemia na wschodniej rubieży

Alicja Giedroyć

Łaszczów w województwie lubelskim, 30 km od granicy z Ukrainą, od 2010 roku ponownie z prawami miejskimi, odebranymi w XIX wieku. W gminie mieszka ok. 6 tys. osób. Ponad jedna trzecia z nich to pacjenci lekarki rodzinnej, Małgorzaty Stokowskiej-Wojdy. Po studiach wróciła tu na chwilę i została. W maju minęło 30 lat, odkąd leczy tutejszych mieszkańców, także tych z odległych wsi, do których zimą – bywało – trzeba było docierać traktorem przez pola.

Na początku epidemii zaczęła pisać listy do swoich pacjentów na portalu społecznościowym.

– Wiem, że tam starsi ludzie nie zaglądają, ale liczyłam na to, że dzieci im przekażą wiadomości – opowiada. – Pisałam oczywistości: co to za wirus, dlaczego trzeba być ostrożnym, czego należy unikać, że trzeba szczególnie dbać o starszych. Wszystko to można było znaleźć w internecie, ale uznałam, że inaczej się przyjmuje informacje od kogoś, kogo się zna. Do większości swoich młodszych pacjentów jeździłam na wizyty patronażowe, kiedy się urodzili, dla mnie to normalne, że dzieci w gabinecie mówią do mnie ciociu, skoro leczyłam ich rodziców i dziadków.

Ludzkie odruchy

Na początku nie było paniki, jedynie czasami oznaki niepokoju.

– Pani doktor, mam katar, to chyba ten wirus – telefon od starszej kobiety, mieszkającej „na polach”. Tak się tu określa najmniejsze miejscowości, w których ludzie żyją w oddalonych od siebie gospodarstwach. Lekarka ustala, z kim staruszka miała ostatnio kontakt. Jedyny człowiek, którego spotkała, to kierowca sklepu obwoźnego, dostarczający do miejscowości podstawowe produkty. Ale to było dawno. Lekarka uspokaja: nie każdy katar to koronawirus; jeśli nie ma innych objawów, nie trzeba się bać. Teraz w jej przychodni pielęgniarki same dzwonią do starszych pacjentów, zwłaszcza tych mieszkających samotnie. Pytają, jak się czują i czy im czegoś nie potrzeba, przypominają o zasadach izolacji. Miało to służyć dotarciu do chorych, dla których problemem może być nawet wykonanie telefonu do przychodni. Okazało się czymś więcej. – Dziękuję, że jesteście. Strach pomyśleć, co by było, gdyby was zabrakło – słyszą pielęgniarki.

Media huczą o braku maseczek i wszelkich środków ochrony dla lekarzy. Zapasy w przychodni rzeczywiście się kończą, trudno kupić cokolwiek. Dzwoni pani z Koła Gospodyń Wiejskich Nabrożanki: – Pani doktor, uszyłyśmy maseczki, ile pani chce? Odzywają się sadownicy i małżeństwo ze stowarzyszenia oświatowego. Też uszyli, chcą podarować przychodni. Ksiądz proboszcz pyta, czy czegoś nie trzeba, bo będzie się starał załatwiać przez Caritas. Maseczki i czepki szyje też córka lekarki, a zięć inżynier drukuje przyłbice na drukarce 3D. Ma autorski patent, bez obręczy na głowie, z gumką, bardzo wygodne. Tylko trzeba poczekać na transport z Poznania. Nie jest źle. Przychodnia ma maseczki w kwiatki, flamingi, liski. Szczególnie podobają się dzieciom.

Pełna wersja artykułu omawia następujące zagadnienia:

Tak działa „zamknięta” przychodnia

Przejście na system teleporad nikogo nie szokuje. Ludzie i tak się boją wychodzić z domu, więc akceptują taki sposób leczenia. Żeby mogli się [...]

Czy to rola lekarza?

Dzwoni pacjent. Gorączka od dwóch tygodni, objawy z układu oddechowego, coraz gorsze samopoczucie. Z wywiadu epidemiologicznego nie wynikało, by mógł mieć kontakt z kimś [...]

Rodzina za szybą

Ze swoimi dziećmi i ukochanym wnuczkiem nie widziała się już od dwóch miesięcy. I jeszcze długo ich nie zobaczy.

Do góry