Kon­cen­tru­jąc się na fi­zjo­lo­gicz­nych prze­ja­wach cho­ro­by moż­na od­ciąć się od jej pod­mio­to­we­go, emo­cjo­nal­ne­go aspek­tu. Pa­cjent po­strze­ga­ny jest wów­czas me­to­ni­micz­nie, przez pry­zmat swo­jej fi­zycz­no­ści, ja­ko ko­lej­ny przy­pa­dek. Sto­su­nek le­ka­rza do pa­cjen­ta ule­ga de­per­so­na­li­za­cji.

Le­karz do pa­cjent­ki: Co my tu ma­my? A, za­pa­le­nie otrzew­nej. (Zwra­ca się do sto­ją­cej obok pie­lę­gniar­ki). Co to się po­ro­bi­ło? Trze­cie w tym mie­sią­cu. Upar­ło się na mnie, czy co?

Wy­po­wiedź le­ka­rza świad­czy o tym, że nie po­trak­to­wał on pa­cjent­ki in­dy­wi­du­al­nie, lecz uprzed­mio­to­wił ją, spro­wa­dza­jąc jej oso­bę do ko­lej­ne­go scho­rze­nia.

Kon­struk­cje ję­zy­ko­we sto­so­wa­ne przez per­so­nel me­dycz­ny słu­żą bu­do­wa­niu dy­stan­su nie tyl­ko wo­bec cho­ro­by, ale tak­że wo­bec pa­cjen­ta. Nadaw­ca ko­mu­ni­ka­tu (le­karz) zaj­mu­je nad­rzęd­ną po­zy­cję wzglę­dem od­bior­cy (pa­cjen­ta), co w pew­nym stop­niu od­zwier­cie­dla prze­ko­na­nia spo­łecz­ne. Czę­sto moż­na bo­wiem spo­tkać się z opi­nią, że pa­cjent jest pod­le­gły le­ka­rzo­wi, że jest je­dy­nie bier­nym obiek­tem je­go dzia­ła­nia. Re­la­cja le­karz­-pa­cjent sta­je się w kon­se­kwen­cji asy­me­trycz­na. Osią­gnię­ciu ta­kie­go efek­tu słu­żą naj­czę­ściej kon­struk­cje trze­cio­oso­bo­we, np.: Wej­dzie i roz­bie­rze się; mo­gą być one po­prze­dzo­ne par­ty­ku­łą niech: Niech usią­dzie i otwo­rzy usta. Pa­cjen­ci od­bie­ra­ją ta­kie wy­po­wie­dzi bar­dzo ne­ga­tyw­nie – tryb roz­ka­zu­ją­cy pod­kre­śla asy­me­trię, w tym przy­pad­ku zbu­do­wa­ną w opar­ciu o sil­ną za­leż­ność od le­ka­rza, uprzed­mio­ta­wia od­bior­cę, a więc wy­ra­ża brak sza­cun­ku dla je­go oso­by.

Po­dob­nie od­bie­ra­ne są po­wszech­ne w na­szej kul­tu­rze for­my po­zor­nie zmniej­sza­ją­ce dy­stans, czy­li zdrob­nie­nia (np. ser­dusz­ko, ko­cha­nień­ki), czy for­my fa­mi­liar­ne, sto­so­wa­ne zwłasz­cza wo­bec star­szych lub bar­dzo mło­dych pa­cjen­tów (np. dziad­ku, bab­ciu, syn­ku, có­recz­ko). Po­nie­waż ro­le spo­łecz­ne de­ter­mi­nu­ją re­la­cję le­karz­-pa­cjent, nad­mier­ne skra­ca­nie dy­stan­su w sy­tu­acji, gdy po­wi­nien on być za­cho­wa­ny, spo­ty­ka się z re­gu­ły z ne­ga­tyw­nym od­bio­rem. Wy­po­wie­dzi z uży­ciem zdrob­nień przy­po­mi­na­ją pa­cjen­tom ję­zyk, ja­kie­go uży­wa się w roz­mo­wie z ma­ły­mi dzieć­mi. Kon­struk­cje te wska­zu­ją na in­fan­tyl­ność roz­mów­cy, a za­tem pa­cjent czu­je się wy­klu­czo­ny ja­ko part­ner dia­lo­gu. Po­dob­nie od­bie­ra­ne są for­my fa­mi­liar­ne.

Pie­lę­gniar­ka do 33-let­niej ko­bie­ty: Zrób no tu sło­necz­ko tak z pół ba­se­ni­ka siu­siu. Ba­dan­ko raz dwa zro­bi­my. I jesz­cze kro­pló­wecz­kę wy­mie­ni­my i bę­dzie ca­cy.

Ko­men­tarz pa­cjent­ki: Czu­łam się jak kre­tyn­ka. Do­ro­sła ba­ba je­stem, a tu trak­tu­ją mnie jak trzy­let­nie dziec­ko.

Per­spek­ty­wa pa­cjen­ta

Do­wia­du­jąc się o swo­im sta­nie zdro­wia, pa­cjent znaj­du­je się nie­rzad­ko w sy­tu­acji gra­nicz­nej. Czę­sto już sam po­byt w szpi­ta­lu i kon­takt z per­so­ne­lem me­dycz­nym bu­dzi prze­ra­że­nie. Zgod­nie z za­sa­dą mens abhor­ret in­cer­ta (umysł lę­ka się nie­wia­do­me­go), ze­spół sko­ja­rzeń i ste­reo­ty­po­wych prze­świad­czeń zwią­za­nych z po­ję­ciem szpi­ta­la i cho­ro­by uru­cha­mia pod­świa­do­my lęk przed czymś nie­zna­nym, a spo­łecz­nie war­to­ścio­wa­nym ra­czej ne­ga­tyw­nie. W tej sy­tu­acji do­tych­cza­so­we do­świad­cze­nia ży­cio­we mo­gą oka­zać się nie­wy­star­cza­ją­ce. Jak za­uwa­ża Cla­ire Ke­bers: „Cier­pie­nie wpro­wa­dza pew­ną lu­kę w na­sze za­ufa­nie do sie­bie.”5 Za­gu­bio­ny i zdez­o­rien­to­wa­ny pa­cjent mu­si nie tyl­ko zmie­rzyć się z cho­ro­bą, ale tak­że od­bu­do­wać swój świat i usta­lić w nim swo­ją po­zy­cję. Sto­su­nek do te­go, co go spo­ty­ka, ujaw­ni on za­rów­no na po­zio­mie wer­bal­nym, jak i nie­wer­bal­nym, przy czym ko­mu­ni­ka­cję nie­wer­bal­ną ro­zu­miem, ja­ko „ko­mu­ni­ka­cję re­ali­zo­wa­ną za po­śred­nic­twem środ­ków in­nych niż sło­wa”.6 Po­wszech­ne są za­cho­wa­nia nie­spój­ne, gdy cia­ło mó­wią­ce­go, je­go ge­sty, mi­mi­ka czy in­to­na­cja prze­ka­zu­ją in­ne in­for­ma­cje niż sło­wa. Sto­pień nie­kon­gru­en­cji tych po­zio­mów jest dla le­ka­rza istot­ną in­for­ma­cją – po­zwa­la oce­nić, czy nadaw­ca utoż­sa­mia się z wy­po­wia­da­ną tre­ścią. Wy­po­wiedź pa­cjen­ta mo­że bo­wiem od­zwier­cie­dlać je­go rze­czy­wi­stą po­sta­wę wo­bec świa­ta, ale mo­że rów­nież być pró­bą prze­ko­na­nia in­nych, a przede wszyst­kim sie­bie, do ja­kie­goś po­stu­lo­wa­ne­go sta­no­wi­ska.

Z punk­tu wi­dze­nia pa­cjen­ta naj­ko­rzyst­niej­sza by­ła­by sy­tu­acja, w któ­rej le­karz nie tyl­ko oto­czył­by pa­cjen­ta spe­cja­li­stycz­ną opie­ką me­dycz­ną, ale rów­no­cze­śnie peł­nił ro­lę prze­wod­ni­ka, po­ma­ga­jąc mu oswo­ić no­wą, trud­ną rze­czy­wi­stość. Z per­spek­ty­wy le­ka­rza naj­do­god­niej­sza by­ła­by na­to­miast sy­tu­acja, w któ­rej mógł­by on sku­pić się przede wszyst­kim na me­dycz­nej stro­nie dzia­ła­nia. Le­karz ma w swej co­dzien­nej prak­ty­ce nie­wie­le cza­su na roz­mo­wę z pa­cjen­tem. Waż­ne, by przez ten krót­ki mo­ment wes­przeć cho­re­go i dać mu na­dzie­ję. Nie cho­dzi tu wy­łącz­nie o na­dzie­ję na wy­zdro­wie­nie, w nie­któ­rych sy­tu­acjach ta­ka in­for­ma­cja by­ła­by prze­cież jaw­nym kłam­stwem, ale o na­dzie­ję na ak­cep­ta­cję fak­tów. Je­den z bo­ha­te­rów re­por­ta­żu „Pa­cjent de­cy­du­je, ile chce wie­dzieć”, ane­ste­zjo­log z od­dzia­łu opie­ki pa­lia­tyw­nej, za­uwa­ża: „Umie­ra­ją­cym nie moż­na od­bie­rać na­dziei. Ale nie moż­na ich też kar­mić złu­dze­nia­mi”.7

Roz­mo­wa le­ka­rza z pa­cjen­tem wy­ma­ga au­ten­tycz­no­ści i uwa­gi. Aby stwo­rzyć od­po­wied­nie wa­run­ki do ta­kiej roz­mo­wy, le­karz nie mo­że sta­wiać żad­nych ba­rier ko­mu­ni­ka­cyj­nych. „Uwa­ża się, że gdy jed­na lub obie stro­ny uczest­ni­czą­ce w roz­mo­wie ma­ją pro­blem, któ­rym trze­ba się za­jąć, lub po­trze­bę, któ­ra po­win­na być za­spo­ko­jo­na, to po­nad 90% cza­su tej roz­mo­wy zo­sta­je stra­wio­ne na sta­wia­nie ba­rier” – pi­sze Ro­bert Bol­ton.8 W tym wy­pad­ku naj­więk­szą ba­rie­rą jest sam te­mat roz­mo­wy. Przed roz­po­czę­ciem roz­mo­wy z pa­cjen­tem le­karz po­wi­nien od­po­wie­dzieć so­bie na py­ta­nie, czym jest dla nie­go cier­pie­nie i śmierć. „O śmier­ci moż­na mó­wić je­dy­nie, za­czy­na­jąc od sie­bie sa­me­go, to zna­czy od sen­su, ja­ki sa­mi jej na­da­je­my. Ozna­cza to, że re­la­cja, w ja­kiej po­zo­sta­je­my wo­bec do­świad­cze­nia cier­pie­nia i cho­ro­by dru­gie­go czło­wie­ka – czy to bę­dzie dziec­ko, czy do­ro­sły – nie róż­ni się od na­szej re­la­cji do wła­sne­go do­świad­cze­nia cier­pie­nia i cho­ro­by” – za­uwa­ża Cla­ire Ke­bers.5 Gdy mó­wią­cy prze­sta­je się kon­cen­tro­wać na so­bie, na swo­ich lę­kach (A gdy­by to by­ła mo­ja mat­ka?) czy wi­ze­run­ku (Czy to, co mó­wię świad­czy o mo­im pro­fe­sjo­na­li­zmie?), mo­że sku­pić się na dru­gim czło­wie­ku, otwo­rzyć na nie­go, po­świę­cić mu uwa­gę i umieć do­strzec sy­gna­ły, ja­kie wy­sy­ła on za po­mo­cą ge­stu czy wy­ra­zu twa­rzy. Do­pie­ro wte­dy mo­że dojść do spo­tka­nia czło­wie­ka z czło­wie­kiem. Sam pa­cjent pod­po­wie nam wów­czas, jak chciał­by być po­trak­to­wa­ny, a więc jak na­le­ży z nim roz­ma­wiać. Cza­sem wy­star­czy jed­no sło­wo, gest, spoj­rze­nie. Są pa­cjen­ci, któ­rzy nie chcą znać sta­nu swo­je­go zdro­wia, ale są i ta­cy, dla któ­rych waż­ny jest każ­dy je­go de­tal. Nie­któ­rzy chcą, aby trak­to­wać ich z gó­ry, gdyż kon­takt z kimś, ko­go uzna­ją za au­to­ry­tet, da­je im po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa, in­ni z ko­lei ocze­ku­ją part­ner­stwa.

Po­ni­żej krót­ko omó­wię stra­te­gie, za po­mo­cą któ­rych pa­cjen­ci pró­bu­ją od­na­leźć się w sy­tu­acji cho­ro­by oraz wska­żę naj­częst­sze me­cha­ni­zmy ję­zy­ko­we, ja­kie sto­su­ją w swych wy­po­wie­dziach. Ze wzglę­du na ob­ję­tość ni­niej­sze­go ar­ty­ku­łu, ogra­ni­czam się je­dy­nie do za­sy­gna­li­zo­wa­nia te­go bar­dzo skom­pli­ko­wa­ne­go zja­wi­ska. Trud­ność sy­tu­acji gra­nicz­nych po­le­ga na tym, że nie pod­le­ga­ją one zja­wi­sku ha­bi­tu­acji i za każ­dym ra­zem czło­wiek oswa­ja je na no­wo, a za­tem zbu­do­wa­nie mo­de­lu za­cho­wań jest pra­wie nie­moż­li­we.

Stra­te­gie oswa­ja­nia cho­ro­by

Nie­któ­rzy pa­cjen­ci przez ca­ły okres cho­ro­by lub przez pe­wien jej etap uda­ją przed so­bą i świa­tem, że cho­ro­ba ich nie do­ty­czy. Ne­gu­ją jej ist­nie­nie, w roz­mo­wie uni­ka­ją na­zwy scho­rze­nia, nie chcą roz­ma­wiać na te­mat prze­bie­gu le­cze­nia, a cza­sem od­ma­wia­ją na­wet po­da­nia in­for­ma­cji do­ty­czą­cej swo­je­go sa­mo­po­czu­cia. Oto przy­kład:

Le­karz: Jak się Pan czu­je?

Pa­cjent (62 la­ta, po dru­giej che­mio­te­ra­pii): Cał­kiem nie­źle, ale czuł­bym się le­piej, gdy­by­śmy wczo­raj wy­gra­li z Niem­ca­mi. [cho­dzi o mecz pił­ki noż­nej]

Le­karz: Py­tam, czy od­czu­wał Pan w no­cy ból?

Pa­cjent: Pew­nie. Każ­de­go kie­dyś coś bo­li. Pa­na ni­gdy nic nie bo­la­ło, dok­to­rze?

Le­karz: Ale co kon­kret­nie?

Pa­cjent (z uśmie­chem): Ży­cie.

Do góry