PpD: Lata 70. to czas głębokiej komuny, kiedy Kościół był odsunięty na margines życia publicznego. Jednak po 1989 roku sytuacja w Polsce znacząco się zmieniła i przypuszczam, że miało to niemały wpływ na obecność i pozycję kapłanów w realiach świeckich.

W.Ch.: Dopiero pod koniec lat 80. obie strony zaczęły oswajać się ze sobą. Żeby skutecznie pomagać chorym, lekarze zaczęli się spotykać z kapelanami. Cel, ku któremu zmierzają jedni i drudzy, jest ten sam: dobro człowieka, który został powierzony ich trosce. A ponieważ chodzi o duszpasterzy, zatem stało się lepiej widoczne, że leczenie i niesienie ulgi w cierpieniach odbywa się we wspomnianym trójkącie: chory – lekarz – Bóg. Powinien być to kontakt dojrzały, po to, aby był owocny dla lekarza i duszpasterza, a w rezultacie, co najważniejsze, dla pacjenta.

PpD: Mówimy, że w zdrowym ciele zdrowy duch. Dla mnie, a prawdopodobnie i dla niejednego współczesnego ucznia Hipokratesa, równie prawdziwe jest twierdzenie „zdrowa dusza to zdrowe ciało”. Ciekawi mnie, w jaki sposób osoba duchowna może współdziałać z lekarzem i co może zrobić dla chorego, dla poprawy jego stanu zdrowia.

W.Ch.: Duchowny może dać człowiekowi nadzieję, która wychodzi poza ramy doczesności, do jakich ogranicza się medycyna. W człowieku istnieje wielka potrzeba pewności tego, co zwykliśmy nazywać Absolutem, a co jest po prostu tęsknotą za Bogiem. My, księża, tej tęsknoty nie przynosimy z zewnątrz, lecz ją wydobywamy z wnętrza człowieka, z jego sumienia. Choroba, także choroba psychiczna, niesie ze sobą lęk, który jest innego rodzaju niż strach fizyczny. Jest to lęk egzystencjalny. Nie wątpię, że są lekarze, którzy i w tej kwestii bardzo wiele mogą, ale generalnie lekarz nie ma na to czasu, a być może dla własnego zdrowia psychicznego nie może za każdym razem przeżywać wszystkich rozterek i załamań pacjentów, bo rychło by się wypalił. Gdy choroba pacjenta rozwija się i pojawia się nieuchronność śmierci, lekarz może to traktować jako swoją porażkę, a wtedy zadaje sobie pytanie: jaki jest sens mojej pracy? Na drodze życia i pracy lekarza pojawia się więc kapelan, który przynosi inną perspektywę, wprawdzie widzi to samo, ale jakby przez szkło innej barwy.

PpD: Przyznaję, że w teorii brzmi to krzepiąco. Cóż, kiedy nas, ludzi, istoty jednak bliższe materii niż duchowi, nic tak nie upewni jak potwierdzenie praktycznego zastosowania. Czy może ksiądz profesor podzielić się własnymi doświadczeniami na tym polu?

W.Ch.: Po duszpasterskiej przygodzie w Drewnicy przez pięć lat studiowałem w Rzymie i Jerozolimie, po czym wróciłem do kraju. W latach 1983-1984 pełniłem m.in. posługę duszpasterską w warszawskim szpitalu przy ulicy Górczewskiej i sąsiadującym z nim domu opieki społecznej, a w latach 1985-1988 w Domu Chemika przy ulicy Korotyńskiego. Przebywało w nim wiele osób, które przeżywały wyrwanie ze swoich rodzin (to był czas, kiedy młodzi masowo wyjeżdżali za granicę, a członkowie ich rodzin w wieku podeszłym zostawali w Polsce). Pamiętam jedną z pensjonariuszek, której dzieci wyjechały za granicę. Kobieta ta coraz bardziej zamykała się w sobie, ograniczała do życia we własnym świecie. Wcześniej coś znaczyła, była matką, babcią, miała rodzinę, a teraz wszystko straciła i została sama. Obserwując tę i podobne sytuacje, uświadomiłem sobie, jak wielkim wrogiem człowieka jest samotność, a siostrą samotności jest rozpacz. Z rozpaczy wynikają złe decyzje, a przedłużająca się rozpacz powoduje trwałe negatywne skutki w człowieku. Chodzi więc o to, żeby rozpaczy zapobiec i wydobyć człowieka z samotności. I powoli, poprzez rozmowy z tą panią oraz zachęty do modlitwy, za sprawą ciepła, które otrzymywała także od innych, uświadomiła sobie, że nie jest sama. Zobaczyła, że życie niesie ze sobą bolesne wyzwania i trudne sytuacje, ale wciąż trwa i warto żyć. W ciągu kilku miesięcy stała się pogodna. Zobaczyła sens swego życia, a wkrótce zaczęła pomagać innym. Stało się tak, mimo że wcześniej pojawiła się u niej dość daleko posunięta demencja i brak kontaktu z otoczeniem. Ona zwyczajnie nie chciała pamiętać tego, co w jej życiu było dobre, bo sądziła, że to już nigdy nie wróci.

PpD: Ładny przykład. W tym momencie przypomina mi się cytat z Biblii: „Troszcz się o ojca swego, nawet gdyby rozum stracił”. I znów chciałabym odnieść się do tego samego źródła, które podaje, że w przeszłości chorych psychicznie traktowano na równi z trędowatymi, chciano się ich jak najszybciej pozbyć z domu, odsunąć jak najdalej. Dlaczego choroba psychiczna niosła i nadal niesie dla bliskich aż taki ciężar emocjonalny?

W.Ch.: Zawsze istnieje napięcie, rozdźwięk między rzeczywistością a ideałem. Wiemy, jaki powinien być ideał: okazywać miłosierdzie cierpiącym, okazywać je w rodzinie, opiekować się rodzicami itd. Nieustannie sobie o tym przypominamy, a czynimy tak dlatego, ponieważ rzeczywistość bywa rażąco inna. Gdyby rzeczywistość była idealna, to zapewne nie musielibyśmy o tym stale przypominać. Choroby psychiczne, dawniej i dzisiaj, budzą wiele sprzecznych uczuć. Paraliżują one tych, którzy stają się ich świadkami. Przede wszystkim pojawia się lęk, do którego dochodzi poczucie niemocy i bezradności: jak choremu pomóc? A skutecznie pomóc drugiemu może ten, kto sam nie odczuwa lęku oraz ma wiedzę i wolę niesienia pomocy.

PpD: Pozwolę sobie na przypuszczenie, że tak jak nikt z ludzi nie wie i wszystkiego wiedzieć nie może, tak też ani duchowny, ani personel medyczny nie ma całkowitej wiedzy, w jaki sposób poradzić sobie z chorym w każdej sytuacji.

W.Ch.: I właśnie dlatego wzajemna współpraca może być tak korzystna dla obydwu stron, a przede wszystkim dla pacjentów, bo o nich najbardziej tu chodzi. Na poparcie podam przykład z własnych doświadczeń w kontaktach z osobami chorymi psychicznie. Było to w okresie mojej posługi duszpasterskiej w Drewnicy. Wrzesień, idę w niedzielę do szpitala, aby odprawić poranną mszę świętą. Dochodzę do niewielkiej kaplicy, ale w jej drzwiach stoi wysoki mężczyzna chory psychicznie, który deklaruje, że nigdzie się stąd nie ruszy. Nie było możliwości, żebym z nim dyskutował ani tym bardziej go stamtąd usunął. Pytam: „Dlaczego pan się stąd nie ruszy”. Odpowiedział: „Bo jestem grzybem, a grzyby nie chodzą”. Cóż było robić, odwróciłem się i wracam. Wtedy na wprost biegnie drobniutka pielęgniarka, która spieszy się na mszę. „A co, ksiądz już po mszy?” – pyta. „Nie. Nie mogę wejść do kaplicy, bo w drzwiach stoi człowiek, który mówi, że jest grzybem”. Ona na to: „Zaraz to załatwimy”. Pobiegła i zaraz wraca, a niosąc kosz od kartofli, woła: „Grzyby zbieram, grzyby zbieram!”. Ten chory człowiek, gdy ją usłyszał i zobaczył z koszem, natychmiast uciekł. Pielęgniarka przeszła na jego percepcję oraz sposób widzenia i przeżywania świata, co okazało się skuteczne. Zrobiła to bez trudu i lęku, bo potrafiła to robić.

PpD: Nie mogę się oprzeć, by nie zapytać jeszcze księdza o to, dlaczego choć w Biblii jest sporo odniesień do chorych psychicznie, to temat ten jest w polskiej teologii zjawiskiem zupełnie nowym.

W.Ch.: To prawda, że o osobach psychicznie chorych teologowie polscy mówią od niedawna. Owszem, podejmowano ten temat w sytuacjach doraźnych, gdy w danym środowisku czy rodzinie stawano wobec dylematów zarówno natury praktycznej, jak i intelektualnej oraz duchowej, a także wobec wyzwań moralnych, którym trzeba było sprostać. Natomiast brakowało szerszej, usystematyzowanej refleksji. Dlaczego? Zapewne dlatego, że odczuwano ogromną bezsilność, wynikającą stąd, że mamy do czynienia z tą sferą egzystencji człowieka, gdzie nie można dać prostych i skutecznych rozwiązań oraz recept. Trudności w podejmowaniu tematu chorych psychicznie były i są najpierw natury praktycznej: Jak postępować z tymi ludźmi? Jak się wobec nich zachowywać? Jaka jest ich rola i miejsce w społeczeństwie?

Nasuwają się również głębsze pytania: Jak wytłumaczyć z religijnego i teologicznego punktu widzenia sens takiej choroby, takiego nieporządku w naturze? Jakie jest miejsce i rola osób chorych psychicznie w Kościele? Jest prawdą, że – niestety – w wielowiekowej refleksji teologicznej problematyka chorych psychicznie zajmuje absolutnie marginalne miejsce. Widać wyraźnie, jak była kłopotliwa, i dlatego obecnie, gdy się to powoli zmienia na lepsze, tak ważne i pomocne jest, by w trudnych sytuacjach umożliwić zajęcie właściwego miejsca w terapii i leczeniu osób niepełnosprawnych psychicznie Trzeciemu, który wspomaga zarówno chorych, jak i tych, którzy spieszą im z pomocą.

Do góry