Felieton

Co gryzie profesora Wciórkę?

Jacek Wciórka

Boecjusz, średniowieczny filozof, autor dzieła „O pocieszeniu, jakie daje filozofia”, w skrajnie trudnych okolicznościach życiowych czerpał obficie pociechę z dialogu z panią Filozofią, ucząc się i ucząc przy okazji nas pokory i dystansu wobec zdarzeń, na które zachowujemy ograniczony wpływ.

Small dsc 3448 kopia opt

Jacek Wciórka

Mija pięciolecie felietonowej mitręgi. Czas biegnie szybko, a subiektywnie – coraz szybciej. Im później, tym szybciej. Pierwszy felieton tego opatrzonego wieloznacznym pytaniem cyklu był poświęcony profesjonalnej pysze. Wydawała mi się ona wtedy tematem odpowiednim do wyjaśnienia sposobu rozumienia zleconego mi zadania dzielenia się z czytelnikami „Psychiatrii po Dyplomie” tym, „co gryzie”, tj., co w naszej zawodowej praktyce martwi, mąci, zgrzyta lub złości, skłaniając do zastanowienia albo nawet do oporu. Profesjonalna pycha wydawała mi się też ponadczasowym problemem psychiatrii, swoistą pułapką zastawianą na kolejne pokolenia psychiatrów, które tracąc właściwe swej roli poczucie pomocniczości wobec zadań klinicznych, łatwo zanurzają się już to w przesiąknięte niemocą terapeutyczne zniechęcenie, już to w nasycone wszechmocą terapeutyczne uniesienie. Jakże często w krętych dziejach psychiatrii prowadząc do zaniechań, złudzeń, błędów i nadużyć!

W roli remedium na pułapki profesjonalnej pychy trzy czwarte tamtego felietonu zajęły wypowiedzi zdrowiejących i ozdrowiałych pacjentów domagających się zrozumienia i szacunku dla swojego cierpienia, ale także uznania dla swego doświadczenia w przełamywaniu kryzysów i odzyskiwaniu życiowego spełnienia. Ich jeszcze wtedy względnie słaby głos nabierał w międzyczasie siły i znaczenia. Staje się dziś ważnym i przekonującym czynnikiem publicznej debaty na temat ochrony zdrowia psychicznego. Powoli, może zbyt powoli, ale – jak się wydaje nieuchronnie – zaczyna wkraczać w kontekst pracy klinicznej, oferując wsparcie niemożliwe do zaoferowania przez specjalistów. Kształtuje się funkcja eksperta przez doświadczenie, a grono osób przygotowanych do jej pełnienia rośnie, zyskując już – pod określeniem asystentów zdrowienia – formalne miejsce w regulacjach organizujących świadczenie pomocy psychiatrycznej. I choć nie jest to jeszcze zmiana znacząca liczebnie, jej ważności trudno nie docenić. Pamiętając jednak także, że i te ambicje nie są immunizowane na pokusy związane z pychą.

Uważny czytelnik zapewne dostrzeże w artykułach publikowanych w tym numerze refleksje, w których pośrednio ujawniany jest powiew profesjonalnej pychy. Dla przykładu artykuł dr Magdy Kaczor na temat współdzielenia miejsca snu ukazuje w wielu fragmentach, jak łatwo wiedza pretendująca do rangi nauki w praktyce ustępuje miejsca subiektywizmowi zdrowego rozsądku. Znaczna część artykułu prof. Katarzyny Kucharskiej i wsp. na temat roli stresu w zaburzeniach odżywiania omawia techniki i podejścia, w których terapeuta raczej asystuje w przezwyciężaniu zaburzeń odżywiania, niż terapią ordynuje. Pisząc o wyzwaniach starzenia się, prof. Anna Grzywa ilustruje, ile możliwości pomocy tracimy, redukując starzejącą się osobę do starzejącego się mózgu.

Psychiatria wypracowała wiele – jak sądzę złudnych – technik eliminacji niepewności z pola swego profesjonalnego działania. Należą do nich m.in. fragmentacja, transformacja, redukcja, uśrednianie, idealizacja, monopolizacja albo nawet uzurpacja znaczeń i działań. Mówiąc krótko – obchodzenie złożoności problemów klinicznych. Prof. Antoni Kępiński przypuszczał wręcz, że psychiatra jest z konieczności wiecznym dyletantem ze względu na rozległość i różnorodność przejawów życia składających się na powierzone jego pieczy zaburzenia psychiczne, wobec których trudno zachować pełnię kompetencji. Co pewnie powinno uczyć dostrzegania i poszanowania nieuniknionej w takim odniesieniu niepewności, zamiast zamykać na nią oczy.

A wracając do Boecjusza – czy w trudnych, a nawet w najtrudniejszych klinicznie okolicznościach pani Psychiatria może nieść swym uczniom pocieszenie? Zdaje się, że…

Do góry