Powitanie

Prekariat zdrowotny

Iwona Konarska

Small img 3400 kolor  opt

Iwona Konarska

Mówi się dużo o prekariuszach, o ich buncie, niepokojach i złości. Wszystko to w aspekcie ekonomicznym, czyli umów śmieciowych, które nie pozwalają czegokolwiek w życiu zaplanować.

A ja chciałabym zwrócić uwagę na prekariat zdrowotny, coraz większą falę społeczną ludzi, którzy nie wiedzą, jak w przyszłości będzie wyglądać opieka zdrowotna. Też nie mogą nic zaplanować, tyle że w dziedzinach, w których zależni są od uregulowań związanych z medycyną. Docierają do nich sprzeczne informacje i – zapewniam – jest to równie dotkliwe jak niemożność wzięcia kredytu.

Weźmy dwa bardzo różne, ale charakterystyczne dla tej chwiejnej sytuacji przykłady.

Rodzice dzieci zaszczepionych. Wspierają ich samorządy, które wprowadzają przepis przyjmowania do przedszkoli tylko zaszczepionych dzieci. Coraz więcej takich gmin. Ale RPO mówi, że to może być niezgodne z konstytucją. Aby takie ograniczające wolność obywatelską prawo wprowadzić, trzeba ustawy, a nie prawa tak niskiego rzędu. – No to jak ma być? – pyta prekariat zdrowotny. Zanim sprawa przejdzie przez szczeble władzy, mamy żyć w niepewności? Może rację mają ci, co nie szczepią? I co będzie z naszym przedszkolem? To za chwilę gmina będzie musiała przepis zmienić?

Lęk i dezorientacja.

Drugi przykład – in vitro. Z jednej strony mamy program rządowy, pieniądze, refundację i tłumy chętnych. Z drugiej strony już wiatr zmienia kierunek i mówi się, że żadnych publicznych pieniędzy się na „to” w przyszłości nie przeznaczy, a cała procedura zepchnięta zostanie do podziemia. No i ceny poszybują w górę. A w in vitro przyspieszyć się niczego nie da. Trzeba żyć w rytmie cykli biologicznych i tylko zaglądać do internetu, czy już może prawo zmienili.

Lęk i dezorientacja.

Prekariat zdrowotny to zarówno pacjenci, jak i lekarze – uwikłani w niestabilne prawo.

Do góry