Felieton

Nowy rok 2015 – ciąg dalszy

Prof. dr hab. med. Andrzej Kawecki

Small kawecki a ww003 x opt

Prof. dr hab. med. Andrzej Kawecki

Nie miałem zamiaru w pierwszym tegorocznym felietonie pisać na temat pakietu onkologicznego. Uważam, że każdy nowo wprowadzany system, nawet ten budzący istotne wątpliwości, powinien być oceniany obiektywnie, w oparciu o wiarygodne dane odnośnie do jego funkcjonowania, co po prostu wymaga czasu.

Dlaczego wobec tego zdecydowałem się jednak na podjęcie tego tematu już teraz? Sprowokowały mnie opublikowane w niektórych środkach masowego przekazu autorytatywne wypowiedzi osób niebędących lekarzami, które przedstawiają nie do końca zgodny z rzeczywistością, delikatnie mówiąc, obraz funkcjonowania pakietu. Stwierdza się w nich, że wypełnienie karty diagnostyki i leczenia onkologicznego jest czynnością prostą, która nie zajmuje więcej niż pięć minut, a ponadto wykonują to rezydenci, tak więc lekarze praktycznie nie są obciążeni dodatkową biurokracją. Owszem, zdarzają się trudności w systemie informatycznym NFZ, ale są to problemy niewielkie, w szybkim czasie usuwane. Karta diagnostyki i leczenia, jak i cały system, jest skonstruowana prawidłowo, aczkolwiek niewykluczone, że potrzebne będą co najwyżej drobne modyfikacje. Reasumując stwierdza się, że niewielkie zwiększenie obciążenia lekarzy obowiązkami biurokratycznymi jest niczym w porównaniu z korzyściami, jakie z nowego systemu odnoszą chorzy.

Publikacja, do której się odnoszę, ukazała się po mniej niż trzech tygodniach działania nowego systemu, z czego pierwszy tydzień był de facto długim weekendem (Nowy Rok i święto Trzech Króli). Jak sytuacja w tym okresie wyglądała w rzeczywistości? Po pierwsze, sugerowana prostota wypełniania karty jest mitem. Każdy etap postępowania musi być w systemie informatycznym NFZ zamykany, a następny rozpoczynany, co wymaga wielokrotnego wprowadzania tych samych danych. A należy pamiętać, że system informatyczny NFZ to nie wszystko. Szczegółowe dane muszą znaleźć się w samej karcie, co niezależnie od tego, czy będą wprowadzane ręcznie, czy elektronicznie, jeśli np. szpital stworzył duplikat karty dla podania danych szczegółowych, wymaga dodatkowego czasu. Zresztą te właśnie szczegółowe informacje same w sobie są duplikatem, ponieważ muszą znaleźć się równolegle w historii choroby, pozostającej podstawowym dokumentem medycznym chorego. I gdzie tu „mniej niż pięć minut”? Dodajmy, że czynności te odbywają się w zwykle przepełnionych ambulatoriach lub, jeśli karta zakładana jest w szpitalu, w trakcie codziennej pracy, której lekarzom naprawdę nie brakuje. Czas, który lekarz traci na, nazwijmy to wprost, biurokrację, mógłby być lepiej spożytkowany na rzecz opieki nad chorym. Stwierdzenie, że „karty wypełniają rezydenci” po prostu mnie irytuje. Dotyka to szerszego problemu, który dostrzegam w niektórych placówkach prowadzących kształcenie podyplomowe. Szkolenie specjalizacyjne powinno skupiać się na nabywaniu i doskonaleniu umiejętności, a nie głównie na prowadzeniu dokumentacji medycznej. Jasne, i to rezydent musi robić, ale nie może to być jego podstawowe zajęcie.

Kolejna sprawa to system informatyczny NFZ. W pierwszych tygodniach funkcjonowania pakietu problemy w wielu województwach wcale nie były niewielkie. Przez pierwsze dwa tygodnie lekarze często po prostu nie mieli możliwości założenia karty, bo system ich nie identyfikował, a konieczność jej zakładania w czasie rzeczywistym uniemożliwiała czynności wsteczne. Zdarzają się kilkugodzinne awarie systemu, a co to powoduje na poziomie ambulatorium – chyba nie trzeba mówić. Ponadto, wiele szczegółowych elementów pakietu jest niejasne. Przykład? Przeprowadzanie konsylium w placówce innej niż ta, która prowadziła diagnostykę pogłębioną. Co zrobić, jeśli ta diagnostyka była niepełna i wymaga uzupełnień, koniecznych do podjęcia decyzji terapeutycznej? Przecież w czasie najwyżej dwóch tygodni trzeba rozpocząć leczenie, a refinansowany etap diagnostyki już się zakończył. Odpowiedź zapewne brzmi: zawiadomić NFZ. Tylko co z tego wynika? Podobna sytuacja – konsylium kieruje chorego do leczenia w innej jednostce, której zespół ma prawo się z tymi decyzjami nie zgadzać. Tego typu rozwiązania opierają się na założeniu trochę będącym z angielska wishful thinking, w tym przypadku na pełnej, zgodnej współpracy między poszczególnymi ośrodkami i przestrzeganiu uniwersalnych standardów, których nie ma. Są oczywiście zalecenia towarzystw onkologicznych, ale nie mają one mocy ustawowej, a zresztą są i muszą być do pewnego stopnia elastyczne, według zasady indywidualizowania postępowania terapeutycznego, co stanowi podstawę współczesnej onkologii. To tylko przykład wątpliwości, które nie pozostają do końca wyjaśnione.

Zmiany w onkologii są konieczne, ale ocena rzeczywistej wartości wprowadzonego pakietu wymaga czasu. Na obecnym etapie wiele jego elementów budzi wątpliwości i istotne modyfikacje wydają się konieczne. Przyjęcie już w tej chwili założenia, że wszystko musi działać i działa znakomicie, jest niebezpieczne.

No bo co się stanie, gdy efekt będzie odmienny od założonego?

Ktoś będzie musiał być winny.

A najprościej, gdyby byli to lekarze.

Do góry