Felieton

Życzenia Świąteczne i Noworoczne

Prof. dr hab. med. Andrzej Kawecki

Small kawecki a ww003 x opt

Prof. dr hab. med. Andrzej Kawecki

Nadchodzą Święta Bożego Narodzenia, a wkrótce po nich nowy, 2016 rok. Tradycyjnie jest to chwila wytchnienia od codziennych problemów zawodowych, czas dla rodziny i przyjaciół, ale również okazja do refleksji i bilansu mijającego jakże szybko roku. Jest to także czas składania sobie życzeń, których ogólnym mottem, oprócz zdrowia, bo to zawsze najważniejsze, jest stwierdzenie „aby się działo lepiej”. Czego można życzyć polskiej onkologii w nadchodzącym roku? Lista jest długa, skupię się więc na dwóch problemach, które wydają mi się bardzo istotne.

Pierwszy problem to pakiet kolejkowo-onkologiczny i związana z nim karta diagnostyki i leczenia onkologicznego. Pisałem o tym w kilku poprzednich felietonach i najchętniej do tego tematu już bym nie wracał. Jest to klasyczny przykład sytuacji, w której jak najbardziej słuszne idee i założenia skutkują powstaniem biurokratycznego potworka, obawiam się, że niemożliwego do naprawy. Winny temu pewnie jest niebywały pośpiech we wdrażaniu projektu i praktycznie brak reakcji na racjonalne postulaty zgłaszane w trakcie i tak bardzo krótkich konsultacji środowiskowych. Efekt jest znany, karta DiLO, zamiast służyć tylko i wyłącznie chorym, w rzeczywistości stała się kolejnym narzędziem rozliczeniowym dla potrzeb NFZ. Nie wspominam o pochodnych, czyli przykładowo mnożących się i niczemu niesłużących, a czasochłonnych rejestrach kolejkowych. Czasem można odnieść wrażenie, że szpitale i lekarze traktowani są jako potencjalni oszuści, zajmujący się głównie wyłudzaniem pieniędzy z NFZ. Wracając do samego pakietu, liczba wydanych kart DiLO i przeprowadzonych konsyliów nie może być miarą sukcesu, zaś dostępne opracowania nie wskazują, aby ogólnie czas oczekiwania chorych na dane procedury uległ skróceniu. O poprawie jakości leczenia jak dotąd nic nie wiadomo. Przeprowadzone w ostatnich miesiącach modyfikacje w zakresie pakietu pomimo niewątpliwie dobrych intencji można traktować jedynie w kategorii poprawek kosmetycznych, niezmniejszających biurokratycznego obciążenia lekarzy, które przekłada się siłą rzeczy na ograniczenie czasu poświęcanego chorym i pracy klinicznej. Taka sytuacja nasuwa życzenie nr 1, czyli resetowanie, a może po prostu likwidację pakietu. Oczywisty dla środowiska onkologicznego cel, czyli skrócenie czasu oczekiwania i optymalizację procesu diagnostyczno-terapeutycznego, można osiągnąć prostszymi, niebiurokratycznymi metodami. Wystarczy opracowanie procedury szybkiej diagnostyki onkologicznej (a może po prostu skierowania typu „onko – pilne”), określenie rzeczywistej referencyjności ośrodków oraz nadanie odpowiedniej rangi zaleceniom diagnostyczno-terapeutycznym, systematycznie opracowywanym i modyfikowanym przez towarzystwa naukowe. A oprócz tego po prostu zaufanie do lekarzy.

Problem drugi to tzw. limity w onkologii. Limitowanie świadczeń w tej dziedzinie jest zjawiskiem niezrozumiałym. Oczywiste jest, i to nie może budzić jakichkolwiek wątpliwości, że praktycznie wszystkie procedury diagnostyczno-terapeutyczne w onkologii należy zaliczyć do działań ratujących życie, których wdrożenie nie może ulegać odroczeniu. Onkolodzy mają inny problem, a mianowicie w jaki sposób czas oczekiwania przy rzeczywistych możliwościach maksymalnie skrócić. Przysłowiową marchewką w stosunku do limitowania świadczeń miał być w założeniu pakiet onkologiczny, który jak bumerang ponownie pojawia się w felietonie. Ale pakiet nie obejmował i nawet po modyfikacjach nie obejmuje wszystkich chorych. Problemem pozostają choćby chorzy będący w trakcie przewlekłego, często wieloletniego leczenia onkologicznego czy ci, którzy są leczeni paliatywnie. Dodatkowo ceną za nielimitowanie świadczeń jest kolejna porcja biurokracji, z choćby wielokrotnym wystawianiem kolejnych kart przy rozpoznawaniu nawrotów. Należy zadać sobie pytanie, czy przekraczanie limitów w onkologii jest naprawdę krytycznie istotnym obciążeniem dla budżetu. Nie tylko moim, ale również wielu kolegów zdaniem wcale tak nie jest. A są to procedury ratujące życie, które nie mogą jakimkolwiek limitom podlegać. W tym miejscu należy zwrócić uwagę na inny problem, który nie wiedzieć czemu pozostaje niedoceniany. Jest nim jakość realizowanych procedur, której w rzeczywistości nikt nie weryfikuje. Kontrole NFZ dotyczą sprawozdawczości, przysłowiowych przecinków, ale na pewno mają się nijak do oceny jakościowej. I trudno, żeby było inaczej, bo zwykle kontrolerzy mają z kliniczną onkologią niewiele wspólnego. A przecież jakościowy zakres niektórych jednolicie wycenionych procedur bywa diametralnie różny. Może przydałaby się weryfikacja wyceny części procedur, co skutkować by mogło urealnieniem kosztów z obopólną korzyścią? W podsumowaniu – życzenie nr 2 to zniesienie limitów. I ponownie, trochę więcej zaufania do lekarzy, których celem jest leczenie chorych, a nie „naciąganie” NFZ.

Na koniec chciałbym w imieniu redakcji życzyć wszystkim Czytelnikom tego, co najważniejsze, czyli dużo zdrowia, wszelkiej pomyślności w życiu osobistym i wytrwałości w naszej codziennej, trudnej pracy. Niezmiennie mam nadzieję, że nadchodzący rok przyniesie dla nas i dla polskiej onkologii zmiany na lepsze.

Do góry