Felieton

Co gryzie profesora Wciórkę?

Prof. dr hab. med. Jacek Wciórka

Small dsc 3448 kopia opt

Prof. dr hab. med. Jacek Wciórka

Gdy stawiałem pierwsze, niezbyt śmiałe kroki na polu psychiatrii, można było jeszcze słyszeć opinie o psychopatologii jako o via regia psychiatrii. Karl Jaspers był jeszcze postacią o żywym oddziaływaniu, a jego „Allgemeine Psychopathologie” (I wydanie, 1913), choć mało czytana, budziła zainteresowanie i podziw. Specjalizując się, studiowaliśmy psychopatologię Tadeusza Bilikiewicza i przepisywaliśmy słabo dostępne fragmenty wykładów psychopatologicznych Jana Jaroszyńskiego. Panowało przekonanie, że bez dobrze przyswojonej i zrozumianej psychopatologii ogólnej nie można z powodzeniem wejść do tajemnic psychiatrii, a zwłaszcza zdać egzaminu specjalizacyjnego. I chyba tak było.

Potem przyszły nowe nadzieje i zadurzenia psychiatrii związane z postępem psychofarmakologii i neuronauki. W tych nowych okolicznościach psychopatologiczna wnikliwość i refleksja traciły – jak wielu sądziło – znaczenie, ustępując pola zachwycająco prostej, „ateoretycznej”, obiektywnej, intersubiektywnie sprawdzalnej diagnostyce, coraz bardziej podporządkowanej standaryzowaniu i operacjonalizowaniu, oraz uniwersalnym schematom nozograficzno-klasyfikacyjnym, proponowanym przez wpływowe, choć przecież nie bezinteresowne gremia eksperckie. Analiza psychopatologiczna przypominała w tej sytuacji – zdaniem krytyków – coraz bardziej wysiłek kucharza operującego umowną recepturą, zestawem ingrediencji i oczekiwanym przez restauratora jadłospisem. Czy można się dziwić, że z czasem bardziej wymagający klienci zaczęli wnosić reklamacje, a restauratorowi zagrażało odebranie licencji?

Towarzyszące tym wyborom uproszczenia poznawcze byłyby może opłacalnym ustępstwem wobec niemal już wydawało się dokonanego odkrycia bezpośredniego i wzajemnego, „interoperacyjnego” związku między symptomatologiczną ekspresją a somatycznym podłożem zaburzeń psychicznych. A jednak im bliżej, tym dalej. Rosnącemu wyrafinowaniu narzędzi oraz osiągnięć poznawczych neuronauki nie towarzyszy analogiczny czy choćby komplementarny postęp w psychiatrii. Co więcej, nie brak opinii, że współczesne pojęcia diagnostyczne i schematy nozograficzno-klasyfikacyjne psychiatrii mogą stanowić realną barierę dla jej rozwoju, jeśli nadal miałaby aspirować do roli nauki dysponującej swoistym paradygmatem. Bowiem, rozwiązując problem rzetelności diagnozowania, omijają problem jego trafności. A nawet idealne wskaźniki rzetelności diagnostycznej (zgodność, powtarzalność i wewnętrzna spójność decyzji diagnostycznych) nie oddalają nas od złudzeń i błędów, jeśli bazują na nietrafnych przesłankach.

Stulecie wydania Jaspersowej psychopatologii przyniosło na świecie sporą porcję refleksji nad historyczną i aktualną doniosłością jego dzieła. Przypomniano jego pluralizm metodologiczny, uznanie subiektywności, inspirację fenomenologiczną, perspektywę egzystencjalną, a zwłaszcza akcentowanie doniosłości bariery epistemologicznej, jaką każdy sumienny i krytyczny diagnosta musi odczuć, próbując translacji pierwszoosobowego, żywego doświadczenia (lived experience) osoby chorującej na trzecioosobowe doświadczenie osoby badającej.

Współczesna fenomenologia psychiatryczna dostarcza sporo interesujących argumentów na temat mocy i ograniczeń wspomnianej translacji, co może (albo powinno) mieć znaczenie także dla sposobu uprawiania psychopatologii. Pokazuje jej kontekstualność, precyzuje postać (Gestalt), dobiera język, a diagnoście zanurzającemu się w strumieniu podmiotowej świadomości podpowiada możliwe punkty skupienia – intencjonalność, czasowość, samoświadomość, ucieleśnienie, intersubiektywność. Unaocznia granice i płycizny, odrzuca schematyzm, wyznacza horyzont poznania.

Dostrzegalny w ostatnich latach renesans fenomenologii w myśleniu psychopatologicznym nasuwa przypuszczenie, że psychiatria ponownie krzyżuje dziś swą drogę rozwoju nie tylko z empirycystyczną metodologią neuronauki, ale także z refleksją filozoficzną. Klarowna myśl powinna poprzedzać badanie empiryczne, odwrotny kierunek jest bez wątpienia ryzykowny.

Do góry