Kontrowersje

Dostęp do środków publicznych powinni mieć wszyscy dentyści

O tym, jak sprawić, aby wszystkie zainteresowane gabinety miały dostęp do publicznych pieniędzy, z lek. dent. Leszkiem Dudzińskim, nowo wybranym wiceprezesem Naczelnej Rady Lekarskiej VII kadencji oraz przewodniczącym Komisji Stomatologicznej NRL, rozmawia Iwona Dudzik.

Small andhul 030092016mtp00  opt

lek. dent. Leszek Dudziński

MTS: Po odwołaniu z funkcji wiceprezesa NRL Agnieszki Ruchały-Tyszler, która dążyła do samostanowienia lekarzy dentystów w izbie, obecnie pan zajmuje to stanowisko. Jaka jest pana wizja rozwoju stomatologii w Polsce?


Lek. Leszek Dudziński:
Chcę kontynuować to, co zaczęliśmy po zmianie ustroju w Polsce, kiedy wprowadzany był nowy system opieki stomatologicznej. Wraz z nieżyjącymi już doktorami Andrzejem Fortuną, Zbigniewem Żakiem i Wojciechem Grabbe przyjęliśmy wówczas koncepcję systemu ubezpieczeniowego, opracowaliśmy koszyk stomatologicznych świadczeń gwarantowanych i punktową wycenę tych świadczeń. Nowy system został wdrożony przez ministra Wojciecha Maksymowicza, którego byłem doradcą w sprawie stomatologii. Koszyk miał być uzupełniany o świadczenia ponadstandardowe, które planowano finansować z dodatkowej składki. Tak się jednak nie stało. System ubezpieczeniowy przestał się rozwijać. Płatnik publiczny wciąż był jeden, a kontrakty z nim mieli tylko ci, którzy zaoferowali najlepsze warunki. W efekcie obecnie spośród ponad 30 tys. stomatologów tylko ok. 9 tys. korzysta z publicznych pieniędzy. W dodatku płatnik dzieli pieniądze bardzo nierówno. Niektóre praktyki mają po kilka kontraktów, inne kontrakt śladowy, z którego trudno im się utrzymać. To trzeba pilnie zmienić. Najważniejsze, aby wszyscy koledzy stomatolodzy mieli dostęp do publicznych pieniędzy. Uważam, że każdy pacjent powinien mieć prawo wydać 50 zł – czyli kwotę, jaka przypada na jego opiekę dentystyczną – w dowolnym gabinecie w Polsce na dowolnie wybraną usługę. Dodatkowo trzeba poprawić profilaktykę dla dzieci. Prowadzić ją już w wieku dwóch-trzech lat. Jeśli jednak przeznaczymy więcej pieniędzy na dzieci, to na pozostałą część zostanie za mało. Dlatego musimy rozmawiać o zwiększeniu nakładów na stomatologię.


MTS: Jak to „50 zł za pacjentem” miałoby działać w praktyce?


L.D.:
Mógłby to być odpis od podatku na podstawie paragonu, ewentualnie bon zdrowotny do realizacji w każdym gabinecie. Państwo gwarantowałoby ze środków publicznych dostęp do programów profilaktycznych bezpłatnych dla dziecka w każdym wieku. Ale aby program był skuteczny, dziecko nie może mieć czynnych ognisk próchnicowych. Dlatego konieczne jest, aby gabinet stomatologiczny także był dostępny dla dzieci w sposób bezpłatny.


MTS: Czy gabinety są przygotowane na realizację kontraktów NFZ i programów profilaktycznych?


L.D.:
Żeby plan zafunkcjonował, musi być wprowadzona jakiegoś rodzaju karta zdrowotna, która umożliwi kontrolę wydawanych pieniędzy. Trzeba będzie też wyposażyć wszystkie indywidualne praktyki w oprogramowanie informatyczne. Pozwoli to na elektroniczną rejestrację pacjentów, ale też na korzystanie przez stomatologów np. z możliwości, jakie daje telemedycyna. Pieniądze na informatyzację są zarezerwowane zarówno na poziomie wojewódzkim, jak i Ministerstwa Zdrowia ze środków UE przeznaczonych na informatyzację w ochronie zdrowia. Trafiłyby przede wszystkim do tych, którzy nie korzystali jeszcze ze środków europejskich np. na rozwój małych i średnich przedsiębiorstw albo z regionalnych programów operacyjnych.


MTS: Ale czy większość stomatologów chce właśnie takich zmian? Właściciele gabinetów, które już kontrakty mają, mogą obawiać się, że będą musieli się nimi podzielić. A są też tacy, którzy w ogóle nie chcą mieć z NFZ nic wspólnego…


L.D.:
Dostęp do publicznych pieniędzy zaburzy interes niektórych grup w tym zawodzie i tam nie będzie on popularny. Mam na myśli duże firmy medyczne posiadające wielostanowiskowe przychodnie i niezłe kontrakty z NFZ. Niektóre z nich są samorządowe, inne niepubliczne. Dlatego może się zdarzyć, że za półtora roku wiele osób już na mnie nie zagłosuje.


MTS: Czy istnieje obawa, że pana koncepcja nie zyska poparcia większości?


L.D.:
Kierunek rozwoju stomatologii, o którym mówię, to wynik wielu posiedzeń Komisji Stomatologicznej oraz zarządu Naczelnej Rady Lekarskiej, w którym jestem już piąty raz.


MTS: Czego więc brakuje?


L.D.:
Pieniędzy. W budżecie NFZ na stomatologię przewidziano 1,8 mld zł. Jeśli większą część przeznaczymy na profilaktykę dla dzieci, to pozostałym pacjentom musimy ograniczyć zakres świadczeń, chyba że na stomatologię dołożymy więcej pieniędzy. Stąd też stanowisko Komisji Stomatologicznej, której posiedzenie odbyło się podczas Światowego Kongresu Stomatologicznego FDI w Poznaniu, aby zwrócić się do resortu o utworzenie biura ds. stomatologii przy Ministerstwie Zdrowia. W tej chwili nie ma osoby, która w pełni znałaby problemy stomatologii, rozrzucone obecnie w różnych departamentach. Odpowiedzi jeszcze nie znamy, ale liczymy na zrozumienie u pana ministra.


MTS: Większe finansowanie stomatologii musi odbyć się kosztem innych dziedzin. Dlaczego lekarze innych specjalności mieliby to poprzeć?


L.D.:
Oczywiście, kardiolodzy mówią: jeśli dostaniemy pieniądze, poprawimy stan zwężonych naczyń. My mówimy: jeśli pieniądze pójdą na stomatologię, chorych naczyń będzie mniej. Wierzę w mądrość zbiorową lekarzy. Wielu z nich rozumie, że przeznaczenie większych środków na zadbanie o stan jamy ustnej u dziecka będzie miało wpływ także na ich kwestie zawodowe, bo jest to inwestycja w ten sam organizm. Bez zdrowej jamy ustnej nie ma zdrowego organizmu. Dlatego myślę, że nas wesprą.


MTS: Czy likwidacja NFZ i finansowanie ochrony zdrowia wprost z budżetu państwa będą sprzyjały realizacji postulatów stomatologów?


L.D.:
Krajowy Zjazd Lekarzy poparł wprawdzie rozwój systemu ubezpieczeniowego, ale decydują politycy. Skoro podejmują tak poważne decyzje, jak wprowadzenie systemu budżetowego, warto dyskutować, aby dostrzegli naszą dziedzinę. Sprawa zdrowia jamy ustnej zawsze gdzieś umykała. Na początku przekształceń minister zdrowia i prezes NFZ mówili, że stomatologia nie jest priorytetem. Potem, kiedy tworzono mapy potrzeb zdrowotnych, też nie była brana pod uwagę. Teraz, kiedy nadzór nad środkami za pośrednictwem wojewodów będzie miał minister zdrowia, jest szansa, że takie odgórne administrowanie okaże się skuteczniejsze.


MTS: Czy jest pan zwolennikiem autonomii stomatologów w ramach izby lekarskiej?


L.D.:
To temat zastępczy, który zabrał nam zbyt wiele czasu. Gdyby istniał problem braku autonomii, to w jaki sposób koledzy dentyści dostaliby się do organów NRL? Są tam, bo zagłosowali na nich nie tylko stomatolodzy, ale także lekarze innych specjalności. Wbrew pozorom, jeśli chodzi o wybory do izb na poziomie okręgowym, parytety są zapisane ustawowo. Natomiast jeśli chodzi o kwestię wyboru stomatologów do Naczelnej Izby Lekarskiej, to na ogólną liczbę 400 delegatów jest 80 stomatologów. Część kolegów uważa, że przy takiej formule wyborczej nie ma możliwości, aby stomatolodzy wybrali własnych reprezentantów w NRL. Aby zagwarantować reprezentację, zdecydowano, że pełnoprawnymi członkami Komisji Stomatologicznej będzie nie tylko 16 osób wybranych na zjeździe, ale także przewodniczący i wiceprezesi dentyści wszystkich rad okręgowych. Obecnie komisja liczy 40 osób i w mojej ocenie jest w pełni reprezentatywna. Swoje uchwały przedstawia Naczelnej Radzie Lekarskiej, która podejmuje ostateczną decyzję, zwykle popierającą stanowisko stomatologów. Patowa sytuacja była tylko w tej kadencji. Chodzi o możliwość zatrudniania lekarza przez lekarza w indywidualnej praktyce lekarskiej. Uważamy, że stomatolog powinien mieć możliwość zatrudnić np. młodszego kolegę, aby uczyć go w danej dziedzinie w trakcie udzielania świadczenia. Lekarze są innego zdania. Powstał zespół, który będzie pracować tak długo, aż wypracujemy wspólne stanowisko.


MTS: Jakie jeszcze sprawy uważa pan za ważne?

Do góry