Medycyna a sztuka

Intymne szczegóły chorowania

O sztuce, która działa jak terapia, i lekarzach, którzy zostali artystami, z Marią Anną Potocką, dyrektor Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie MOCAK, kuratorką wystawy, rozmawia Katarzyna Kasprzyk-Skaba

Wystawę „Medycyna w sztuce” można zwiedzać do 2 października 2016 roku w Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie MOCAK, ul. Lipowa 4.

MT: „Medycyna w sztuce” to szósta odsłona z cyklu dużych, przekrojowych wystaw, konfrontujących spojrzenie artysty z terminami budującymi cywilizację. Czy artyści i lekarze mają wiele wspólnego?

Small kmb opt

Na zdjęciu Maria Anna Potocka [w środku] z Krystianem Lupą i Piotrem Skibą na wystawie


Maria Anna Potocka:
Ta wystawa nie zrównuje artystów z lekarzami. Przecież ci pierwsi mają prawo do fantazji i nieodpowiedzialności, a ci drudzy muszą być odpowiedzialni aż do przesady! Natomiast jednych i drugich łączy wczuwanie się w człowieka. Z tym że artysta wczuwa się w siebie, a lekarz w pacjenta. Łączy ich jeszcze sama sztuka. Artyści ją tworzą, lekarze ją kolekcjonują. To wielka tradycja – kolekcje lekarzy. Chociaż ostatnio ta tradycyjna miłość lekarzy do sztuki trochę może ochłodła. Być może sztuka przestała być dla nich dostatecznie tradycyjna. Ta wystawa ma między innymi właśnie lekarzom pokazać, jak atrakcyjna, głęboka i przejmująca potrafi być sztuka współczesna.

Small 1 opt

Ryc. 1. Mark Gilbert, „Chris P. I.”, 1999-2000.


MT: Wystawa zaczyna się mocnym uderzeniem: widzimy obrazy Marka Gilberta z zabiegów chirurgii szczękowo-twarzowej. To robi duże wrażenie, bo jest jak odarcie z tego, co nas silnie identyfikuje – z twarzy. Na przeciwległej ścianie widzimy jednak serię dokumentującą stan poszczególnych pacjentów po operacjach naprawczych. Ich zniekształcone twarze są tematem dzieła sztuki, pozując do obrazów, są wyróżnieni. Sztuka potrafi działać terapeutycznie?  


M.A.P.:
To wybitny i niezwykle oryginalny projekt. Oczywiście ogromne znaczenie dla jego jakości miał wybór malarza, który nie dość, że musiał swobodnie operować współczesnym – to znaczy trochę „szarpanym” – realizmem, ale również musiał mieć wyczucie psychologiczne. To niesamowite – w czasach fotografii i filmu wziąć malarstwo jako narzędzie dokumentacji!

W tym projekcie porusza serce fakt, że lekarz, na dodatek chirurg, tak się przejmował psychiką pacjentów. Portret malarski był tu genialnym pomysłem. W końcu portrety olejne mają tylko ludzie w jakiś sposób ważni. Jeżeli zasługujesz na portret, to znaczy, że jest w tobie coś interesującego. Tym samym zniekształcenie staje się wyróżnieniem.

Sztuka potrafi działać terapeutycznie przede wszystkim na samych twórców. Z tym że w odniesieniu do artystów jest to terapia hiperwzbogacona. Obejmuje zrozumienie, dystans do problemu, poszerzenie poznania. To kreowanie człowieka.

Natomiast psychiatria uznała działania artystyczne za formę terapii. Doświadczamy tego również w MOCAK, bo prowadzimy zajęcia między innymi z osobami autystycznymi. Okazało się, że zajmowanie się sztuką zmniejsza ich niechęć do bliskości drugiej osoby.


MT: Widzimy też działania autoterapeutyczne: artyści pokazują swoje zmagania z chorobą, można przeczytać wzruszający list Aliny Szapocznikow ze szpitala…


M.A.P.:
To oczywiste, że chory artysta staje się sam dla siebie tematem. On widzi świat poprzez siebie i często jest sam dla siebie kosmosem. Niewątpliwie zmienienie choroby w temat twórczy pozwala na dystans, a nawet na odkrycie w chorobie wartości refleksyjnych, wzbogacających.

Pokazując medycynę w sztuce, chcieliśmy również pokazać lekarza w sztuce. Dlatego głównej wystawie towarzyszy prezentacja rysunków portretowych Tomasza Wiatra, urologa, który w momencie, kiedy dopadły go problemy prywatne, odwołał się do sztuki. Tam szukał relaksu, ale również głębszego zrozumienia samego siebie.


MT: Czy ta wystawa uchyla trochę te drzwi? Odsłania kulisy intymnych szczegółów chorowania, a przez to oswaja grozę cierpienia, śmierci?

Small 4 opt

Ryc. 2. Meret Oppenheim, „Szkic do zdjęcia rentgenowskiego czaszki M.O.”, 1978.

Small 5 opt

Ryc. 3. Marcin Maciejowski, „Tego nie można odkładać”.


M.A.P.:
Od kiedy istnieje film i fotografia, nie ma zamkniętych drzwi. Natomiast my mamy zamknięte oczy. Boimy się wszystkiego, co jest wewnątrz nas. Nawet jest takie absurdalne powiedzonko, że „prawdziwa dama nie ma wnętrzności”. Bo wnętrze jest obrzydliwe i najlepiej nic o nim nie wiedzieć. Niech płuca będą czarne od dymu, a wątroba spuchnięta od alkoholu – byle nie musieć tego oglądać i o tym myśleć. To niejedyne pole, na którym jesteśmy sprawnymi hipokrytami. Nasza wystawa ma rzeczywiście taką intencję – jako jedną z kilku – aby tym ucieczkowym samozadowoleniem potrząsnąć.


MT: Czy zawiedzie się ten, który wybierając się na zwiedzanie wystawy, liczy na ten rodzaj fascynacji wynikający np. z oglądania starych atlasów anatomicznych?


M.A.P.:
Na pewno się nie zawiedzie. Mamy na wystawie pierwsze wydanie Encyklopedii d’Alemberta i Diderota! Tam jest wiele pięknych rycin medycznych. Pokazujemy również późniejsze książki lekarskie. Josephinum w Wiedniu – największa kolekcja medycznych modeli woskowych – pozwoliło nam nakręcić film na ekspozycji i wypożyczyło kilkanaście grafik. Ten „antykwaryczny” aneks pokazuje, jak artyści współpracowali z medycyną, służąc jej swoim talentem manualnym i psychologiczną fantazją. To drugie było już typowym naddatkiem. Medycy nie oczekiwali, że modele będą odgrywać stany psychiczne.

Do góry