Takie leki nie zmniejszą jednak liczby osób zakażonych. Dlatego kluczowe jest powstanie szczepionki. Jak wiadomo, epidemia skończy się, gdy ok. 60-80 proc. społeczeństwa nabierze odporności. Taką odporność możemy uzyskać poprzez zachorowanie albo szczepiąc populację.

Podczas innych epidemii, szczególnie gorączki krwotocznej ebola, usprawniono procedury dla szczepionek, by mogły one powstać szybciej. Kiedyś mówiło się o minimum dwóch latach potrzebnych do zarejestrowania szczepionki, teraz podaje się, że będzie to minimum rok. To nie znaczy, że od razu kiedy zostanie wyprodukowana, podamy ją miliardom ludzi. Należy ją sprawdzić – początkowo na zwierzętach, potem na ochotnikach – czy jest bezpieczna, czy po pewnym czasie nie pojawią się działania niepożądane, w tym zgony. Trzeba też zbadać, jaka dawka jest skuteczna. Na pewno rządy państw ani WHO nie zdecydują się udostępnić szczepionki, jeśli co do jej bezpieczeństwa i skuteczności nie będzie pewności.

MT: Koronawirus mutuje. Walka z nim będzie przypominała walkę z grypą?

M.G.: Wirusy mutują bez przerwy, nawet w jednym organizmie może być kilka odmian. Zmienna jest szczególnie ta grupa wirusów, do której należy SARS-CoV-2. Ten wirus jest dość aktywny, szybko replikuje, dochodzi wtedy do częstych błędów. Tworzy się wiele kopii potomnych. Te kopie, które umożliwiają zakażanie kolejnych osób, zostają przekazane dalej. Jeśli powstaje mutacja, która uniemożliwia zakażanie, wtedy wirus ginie.

Ważne jest, czy dana mutacja wytworzy cechy, które spowodują, że wirus będzie miał inny, lepszy sposób transmisji i większą zakaźność. Na razie z obserwacji nie wynika, by nowe mutacje, które powstały, w znaczący sposób wpływały na rozwój epidemii.

Czy szczepionka będzie musiała być przygotowywana co roku? Nie wiemy. Nie mieliśmy doświadczeń ze szczepionkami na SARS, MERS i inne koronawirusy. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, czy szczepionka będzie mogła być stosowana przez cały okres walki z wirusem, czy będzie ulegała corocznej modyfikacji, a nawet czy w ogóle wyprodukujemy szczepionkę, która w znaczącym stopniu spowolni epidemię.

MT: Czy szczepionka ma szansę całkowicie wyeliminować COVID-19?

M.G.: Całkowite wyeliminowanie choroby nie jest takie proste. Dotychczas udało się nam to tylko raz – zwalczyliśmy ospę prawdziwą. W przypadku polio na razie się to nie udało, choć jesteśmy blisko celu. Wciąż jednak mamy pojedyncze ogniska zakażeń, co pokazuje, jak trudno jest wyeliminować chorobę zakaźną poprzez szczepienia. Głównie dlatego, że kraje mają różne systemy ochrony zdrowia, różne możliwości finansowe i kadrowe oraz przekonania na temat szczepień. Nie chodzi tylko o ruchy antyszczepionkowe, ale są kraje takie jak na przykład Afganistan czy Pakistan, gdzie przeszkodą jest postawa rządzących. Nawet jeśli w krajach wysoko rozwiniętych wprowadzimy szczepienia na szeroką skalę, to szybkie wyprodukowanie odpowiedniej ilości szczepionki i jej sprawna dystrybucja do milionów obywateli będzie trudnym przedsięwzięciem logistycznym. Ponadto nie można zaszczepić całej populacji. Są na przykład osoby z medycznymi przeciwwskazaniami do szczepień. Nawet w kraju o wysokim stopniu realizacji szczepień musimy się liczyć z tym, że – na jakimś etapie trwania epidemii – pojawi się zakażony turysta z regionu o słabym dostępie do szczepień. Mogą powstać wówczas nowe ogniska zakażeń wśród grup, które z różnych powodów nie zostały zaszczepione.

Dlatego nie sądzę, aby w najbliższym czasie szczepionka przeciwko SARS-CoV-2 doprowadziła do całkowitego wyeliminowania wirusa na świecie.

MT: Każda epidemia kiedyś się kończy. Czy tak będzie z SARS-CoV-2?

M.G.: Epidemia wygasa, gdy podstawowa liczba odtwarzania R jest mniejsza niż 1. W przypadku SARS-CoV-2 jedna osoba zakażała na początku epidemii 2-3 osoby, obecnie w wielu krajach R wynosi poniżej 1.

Czy stanie się tak, że zakazi się 60-80 proc. obywateli i epidemia zacznie się ograniczać? Testuje to Szwecja, gdzie epidemia nie jest intensywnie tłumiona za pomocą powszechnie uznanych metod prewencji. Czy wygaszanie epidemii będzie trwało miesiące, czy lata, zależy od wielu czynników, takich jak gęstość zaludnienia danego kraju, struktura wieku, liczba kontaktów między ludźmi, w tym kontaktów międzypokoleniowych. A także w dużej mierze od działań prewencyjnych podjętych przez rząd.

Jednak wydaje się, że na świecie epidemia nie wygaśnie szybko, ze względu na kontynent afrykański, na który dotarła później, ale z którego będą możliwe dalsze transmisje, nawet długo po wygaszeniu ognisk na innych kontynentach.

Prognozuję, że wcześniej powstanie jednak szczepionka. Choć nie tak szybko przeciętny Kowalski będzie mógł pójść do apteki i ją kupić. Najpierw musimy ją przetestować, potem zgodnie z prawem wprowadzić na rynek. W pierwszej kolejności szczepić będą kraje, w których ona powstanie, zapewne USA, Anglia, Francja, Niemcy, Chiny, bo tam prace są najbardziej zaawansowane.

Na początku zostaną zaszczepione osoby z pierwszej linii frontu, czyli personel medyczny. W drugiej kolejności osoby starsze i z wielochorobowością. Dopiero trzeci etap dystrybucji to powszechny dostęp.

MT: Czy te osoby z personelu, które już przebyły zakażenie, będą mogły bez obaw walczyć na pierwszej linii frontu bez ryzykowania zdrowia?

M.G.: Na początku epidemii uważaliśmy, że w przypadku koronawirusa będziemy mieć do czynienia z typową sytuacją, z jaką mamy do czynienia w chorobach zakaźnych. Z danych płynących z Chin wynikało, że po 7-10 dniach od zakażenia organizm wytwarza przeciwciała. Zatem spodziewaliśmy się, że osoba, która przeszła zakażenie będzie, przynajmniej na jakiś czas, odporna.

Wydawało nam się, że jeśli nawet personel nie jest cyklicznie testowany na obecność wirusa w górnych drogach oddechowych, to będziemy testować go pod kątem serologicznym i osoby, które przebyły zakażenie, będą mogły po wyzdrowieniu pracować na pierwszej linii frontu. Ale pojawiły się znaki zapytania. Nie wiemy, jak długo ozdrowieńcy mają odporność na reinfekcję. Ponadto musimy dysponować wiarygodnymi testami, które są wysoce czułe oraz swoiste i w sposób właściwy wykrywają obecność przeciwciał. Testy szybkie, kasetkowe, mogą się mylić o wiele bardziej niż stosowane od początku trwania epidemii testy genetyczne. Może być tak, że ktoś przebył zakażenie, lecz ma ujemny wynik testu serologicznego. Możliwa jest też sytuacja odwrotna: osoba nie była zakażona, a test wykazuje, że zakażenie ma już za sobą. Dlatego z wielką ostrożnością podchodzimy do testów kasetkowych.

Z kolei testy molekularne mają zastosowanie tylko w ściśle określonym czasie zakażenia, mniej więcej przez tydzień od wystąpienia objawów w przypadkach słabo i średnio nasilonych i od ósmego do dwudziestego dnia w przypadkach pełnoobjawowych. Dają wynik ujemny np. dwa miesiące po zakażeniu.

MT: Czyli badania serologiczne całej populacji nie mają sensu?

Do góry