Na ważny temat

Biblia, czyli przykłady cierpienia psychicznego

O tym, jak postrzegano, traktowano i leczono chorych psychicznie w starożytności oraz jak traktuje się ich w chrześcijaństwie, z księdzem prof. dr. hab. teologii Waldemarem Chrostowskim, laureatem Nagrody Ratzingera (2014), rozmawia Agnieszka Fedorczyk

Small chrostowski ww015 opt

ksiądz prof. dr hab. teologii Waldemar Chrostowski

PpD: Choroby psychiczne nie są problemem współczesności, dotykały one ludzi także przed wiekami. Skąd czerpiemy informacje pozwalające przybliżyć nam tę kwestię?

Prof. Waldemar Chrostowski: Bardzo ważnym źródłem, które daje nam dobre rozeznanie w tym temacie, a dotyczy tysiąca lat historii starożytnego Izraela oraz początków chrześcijaństwa, jest Biblia. Drugie istotne źródło stanowią zachowane świadectwa pozabiblijne, czyli rozmaite teksty sumeryjskie, babilońskie, asyryjskie, hetyckie, egipskie, greckie czy rzymskie, które przetrwały do naszych czasów, a zostały odnalezione w trakcie systematycznych prac wykopaliskowych lub zupełnie przypadkowo. Chociaż w Biblii i w źródłach pozabiblijnych wzmianki o osobach chorych psychicznie nie są rozbudowane, to jednak odnajdujemy w nich również stawiane wtedy diagnozy i poszukiwanie sposobów niesienia im pomocy. Trzecim źródłem są konkretne artefakty, przede wszystkim świadectwa starożytnej medycyny, które dowodzą, że była ona, zwłaszcza w niektórych rejonach, bardzo rozwinięta. Stwierdzamy przy tym wyraźną różnicę między starożytnym Bliskim Wschodem a środkowym i zachodnim basenem Morza Śródziemnego. Na Bliskim Wschodzie temat chorych psychicznie stanowił w zasadzie tabu, mówiono o nich bardzo rzadko, a w zachowanych świadectwach ten wątek pojawia się niejako na marginesie. Dla odmiany zachowały się świadectwa grecko-rzymskie, pochodzące szczególnie z ostatnich wieków ery przedchrześcijańskiej, w których widać, że ówczesna medycyna zajmowała się schorzeniami natury psychicznej, stosując rozmaite rodzaje terapii, np. muzykoterapię i hydroterapię. Chorych leczono w sąsiedztwie sanktuariów, zaś dwa z najbardziej znanych znajdowały się w Pergamonie oraz w Hierapolis – na terenie Azji Mniejszej (dzisiejsza Turcja). Wielkie znaczenie miało też sanktuarium w Delfach i w Epidauros – na terenie Grecji. W świecie grecko-rzymskim chorzy psychicznie oraz ich cierpienia zostały w dużym stopniu oswojone.

PpD: Niezmiernie intryguje mnie, jakie konkretne, współcześnie znane jednostki chorobowe zostały opisane w Biblii, dziele sprzed kilku tysięcy lat. Ich przykład dowodziłby, że w pewnych podstawowych obszarach, dotyczących zwykłej codzienności, której ważną częścią jest dobrostan psychiczny i fizyczny, nie różnimy się od naszych starożytnych przodków.

W.Ch.: Przywołam przykład schizofrenii. Jej przypadek stanowi zachowanie Saula, pierwszego króla Izraela (ok. 1020-1000 przed Chrystusem). Z biblijnej relacji o podjętej przez niego zwycięskiej wojnie z Amalekitami (1Sm 15,1-35), traktowanej jako tzw. święta wojna, podczas której istniał obowiązek cherem, czyli klątwy polegającej na całkowitym wyniszczeniu wrogów, dowiadujemy się, że Saul nie dopełnił ciążącego na nim obowiązku, za co został surowo napomniany przez proroka Samuela i odrzucony jako król. Saul uznał swój błąd, ale nie zmieniło to jego sytuacji. Na horyzoncie dziejów Izraela pojawia się Dawid, młody pasterz z Betlejem, namaszczony przez Samuela na następcę Saula (16,1-13). Dalej czytamy: „Saula natomiast opuścił Duch Pański, a opętał go zły duch zesłany przez Pana” (16,14). Skutkowało to wielkimi zmianami, widocznymi dla jego otoczenia: „Odezwali się do Saula jego słudzy: Oto dręczy cię zły duch [zesłany przez] Boga. Daj więc polecenie, panie nasz, aby słudzy twoi, którzy są przy tobie, poszukali człowieka dobrze grającego na cytrze. Gdy będzie cię męczył zły duch zesłany przez Boga, zagra ci i będzie ci lepiej” (16,15-16). Słudzy Saula, widząc skutki działania „złego ducha”, doradzają leczenie za pomocą muzykoterapii. Na starożytnym Bliskim Wschodzie znany był zawód muzyka dworskiego, wykonywany przez mężczyzn i kobiety, którzy dostarczali rozrywki i tworzyli oprawę uroczystości kultowych. Jednak Dawid nie jest jednym z nich, zaś jego obecność na dworze królewskim ma służyć niesieniu ulgi choremu królowi, czyli jest elementem psychoterapii. Saul posłuchał rady dworzan, po czym sprowadzono Dawida. „Między królem i Dawidem nawiązała się przyjaźń. A kiedy zły duch zesłany przez Boga napadał na Saula, brał Dawid cytrę i grał. Wtedy Saul doznawał ulgi, czuł się lepiej, a zły duch odstępował od niego” (16,23). Zatem już trzy tysiące lat temu istniało przekonanie, że muzyka to doskonały środek terapeutyczny, przynoszący uspokojenie i ulgę osobom, które doświadczają melancholii i niepokoju wewnętrznego. Późniejsze wydarzenia z życia Saula sprawiły, że popadł w chorobliwą zazdrość będącą skutkiem niskiej samooceny. U Saula pojawiły się halucynacje wzrokowe i słuchowe, urojenia prześladowcze, intensywne przeżywanie rozmaitych doznań, którym towarzyszyło poczucie własnej wyjątkowości i ważności, a kiedy indziej – apatia i mocno zaniżona samoocena. U pierwszego króla Izraela doszło więc do załamania się wewnętrznych granic jego integralności, co jest jednym ze skutków najgorszej odmiany schizofrenii.

PpD: To duże przeżycie zderzyć się z informacją, że postać znana nam wyłącznie z kart Biblii, trawiona była takim samym cierpieniem, jakie jest udziałem jednego procenta populacji współczesnego świata. A jak było później? W jaki sposób do chorób, w tym także chorób umysłu, odnosi się Nowy Testament?

W.Ch.: W nim też znajdujemy przykłady cierpienia psychicznego, aczkolwiek jest ich mniej niż na kartach Starego Testamentu. Pamiętajmy, że Stary Testament obejmuje blisko 1800 lat dziejów, czyli czasy od Abrahama, Izaaka i Jakuba – patriarchów Izraela, do I wieku naszej ery. Natomiast Nowy Testament opisuje okres zaledwie kilkudziesięciu lat, czyli 20 razy krótszy. W centrum ksiąg Starego Testamentu są dzieje starożytnego Izraela. Przedstawiając je, zwracano uwagę na informacje i aspekty o charakterze świeckim, można więc było poruszać rozmaite kwestie. Natomiast w Nowym Testamencie uwaga koncentruje się na Jezusie Chrystusie i początkach Kościoła apostolskiego. Mimo to mamy w nim nawiązania do osób, których zachowanie odbiegało daleko od normy. Osobliwy sposób bycia niektórych ludzi przypisuje się wpływowi „ducha nieczystego”, czyli opętania. Przykład to uzdrowienie, którego Jezus dokonał w Kafaranum: wypędził „ducha nieczystego” z człowieka obecnego w synagodze, który „krzyczał wniebogłosy” (Łk 4,33). Diagnozowanie, z jakim mamy tu do czynienia, odbywa się w kategoriach religijnych, a nie ściśle medycznych. Co ciekawe, są w Nowym Testamencie dwie księgi, o których wiadomo, że wyszły spod pióra lekarza.

PpD: Profesję lekarza przypisuje się św. Łukaszowi i on właśnie uchodzi za autora trzeciej Ewangelii kanonicznej oraz jej kontynuacji, czyli Dziejów Apostolskich.

W.Ch.: Właśnie tak. W jednym i drugim dziele mamy bardzo dużo terminów medycznych, używanych w starożytnej grece. Opisy działalności Jezusa świadczą, że Łukasz myślał w sposób specyficznie lekarski, co uzewnętrznia się na kilku poziomach. Mamy wielką wrażliwość wobec chorych i cierpiących, czyli to, co nazywamy współodczuwaniem, a co w Ewangelii jest postrzegane jako litość, miłosierdzie itp. Widać wyraźne wzruszenie na widok chorego, czego w innych ewangeliach w takim stopniu nie ma. Dobry lekarz, zanim postawi diagnozę, współodczuwa z pacjentem jego sytuację. Jest też stawianie diagnozy, a więc przykładanie wagi do szczegółów. Przykładowo, w Ewangelii według św. Mateusza (12,9) i Ewangelii według św. Marka (3,1) mówi się oględnie, że gdy Jezus wszedł do synagogi, „był tam człowiek, który miał uschłą rękę”. Natomiast Łukasz to precyzuje: „A był tam człowiek, który miał uschłą prawą rękę”. Dla lekarza nie jest wszystko jedno, która ręka jest chora. Inny przykład to uzdrowienie teściowej Piotra. Mateusz (8,14) i Marek (1,30) napisali, że teściowa „leżała w gorączce”. Natomiast Łukasz (4,38) precyzuje swój opis: „A wysoka gorączka trawiła teściową Szymona”. Dostrzegamy większą wrażliwość. Znamienne również, że po postawieniu diagnozy leczenie, głównie o profilu duchowym, odbywa się zawsze według zasady, która w medycynie żydowskiej obowiązuje do dzisiaj: lekarz leczy, Bóg uzdrawia.

Ta dewiza znaczy, że jest potrzebny lekarz, który ma swoje miejsce w procesie leczenia, ale jest też potrzebny Bóg, który odgrywa w nim decydującą rolę. Dopiero ze współdziałania lekarza z Bogiem rodzi się prawdziwie skuteczna terapia. Lekarz nie może zagwarantować, że jego leczenie na pewno się powiedzie. Robi to, co do niego należy, ale reszta pozostaje w gestii Boga.

PpD: A czy możemy rozumieć to głębiej, że człowiek chory, który ma chęć uzdrowienia, siłę woli życia, ma szansę lepiej odpowiedzieć na terapię?

W.Ch.: Pragnienie uzdrowienia na pewno jest umiejscowione w najgłębszych zakamarkach wnętrza człowieka. Dobrze, jeśli „wola bycia zdrowym” ma też inne podłoże: bo jestem potrzebny rodzinie, bo jeszcze chciałbym coś w życiu zrobić, bo mam małe dziecko i chcę je wychować… Ta motywacja musi być na tyle silna, iż wzmacnia wolę pokonania trudności i pozwala je przezwyciężyć.

PpD: Z drugiej strony człowiek chory bardziej niż zdrowy zdaje sobie sprawę z poczucia własnej niewystarczalności…

W.Ch.: Chory widzi, że nie może polegać wyłącznie na sobie, odchodzi więc od pokusy samowystarczalności. W takim momencie otworzenie się poprzez modlitwę i zaufanie Bogu sprawia, że chory, a wraz z nim jego najbliżsi zostawiają miejsce dla Innego. Innego niż lekarz, medyk, a więc dla Boga. Według biblijnego sposobu myślenia relacja nie jest dwubiegunowa: lekarz – pacjent, ale odbywa się w trójkącie: lekarz – pacjent – Bóg. Zarówno lekarz, jak i pacjent mają własne odniesienie do Boga. W spotkaniu lekarza z pacjentem oraz pacjenta z lekarzem obaj stawiają sobie pytanie: „Kim jest ten Trzeci, który jest z nami?”. A wtedy terapia staje się o wiele bardziej skuteczna. Lekarz nie może zapewnić, że człowiek z każdej choroby wyjdzie bez szwanku. Wielu chorych na pewnym etapie uświadamia sobie, że więcej w leczeniu osiągnąć się nie da. Ale to nie znaczy, że chory traci nadzieję i popada w rozpacz oraz jest w swoim położeniu osamotniony. Właśnie wtedy otwiera się na tę szerszą perspektywę, która wykracza poza doraźne uwarunkowania i ograniczenia.

PpD: Mówimy o chorych psychicznie, którzy nierzadko tracą kontakt z rzeczywistością, przestają mieć jasny obraz świata. W jaki więc sposób taka osoba może wykorzystać kontakt z tym Trzecim? Czy ktoś z zewnątrz ma mu pomóc uruchomić ten kanał?

W.Ch.: Każdy lekarz wie, że nie można zastosować jednego lekarstwa i jednej terapii wobec wszystkich pacjentów, nawet jeżeli wielu z nich cierpi na tę samą albo podobną chorobę. Podejście do każdego pacjenta jest bardzo indywidualne. Są chorzy, którzy tracą świadomość tego, kim są, zatracają swoją tożsamość, np. z powodu amnezji, i w gruncie rzeczy nie sposób powiedzieć, jaka jest ich osobista relacja względem Boga. Analogicznie np. małe dziecko czy starzec mają różne drogi do Boga i nie zawsze zrozumie ich człowiek dorosły, który dzieciństwo ma za sobą, a starość (być może) przed sobą.

PpD: Są też schorzenia psychiczne, które mają podłoże religijne. Niektórzy ludzie, silnie odczuwający obecność Boga, uchodzą za szaleńców. Proszę powiedzieć, na czym polega specyfika tych, nazwijmy je, odmiennych stanów świadomości.

W.Ch.: Na tym, że świadomość istnienia Boga oraz podatność na Jego obecność i działanie są tak silne, że przejmują swoiście władzę nad człowiekiem. Przykładem jest tzw. syndrom jerozolimski. Rokrocznie notuje się setki przypadków, kiedy ludzie, którzy udają się do Jerozolimy i Ziemi Świętej, tak bardzo to przeżywają, że zaczynają postrzegać siebie jako proroków, jako mesjaszy, jako osoby z dawnej historii biblijnego Izraela albo kogoś, kto ma do wykonania nowe wielkie zadanie w judaizmie lub chrześcijaństwie. W szpitalu Hadasa, mieszczącym się na przedmieściach Jerozolimy, istnieje specjalny oddział dla tego rodzaju psychicznie chorych. Istnieją też fachowe opracowania i monografie przeznaczone dla lekarzy, którzy zajmują się syndromem jerozolimskim. Nie wydaje mi się, żeby byli potrzebni w Polsce, bo jest to syndrom specyficznie związany z Jerozolimą i Izraelem. Nie sądzę też, żeby w krajach zeświecczonych, np. w Skandynawii, była duża liczba schorzeń o podłożu religijnym. W takich przypadkach nie mamy do czynienia z fizycznością, cielesnością, lecz powinniśmy dotrzeć do wnętrza człowieka, który niekoniecznie chce się przed nami otworzyć.

PpD: Mówimy, że choroby psychiczne są chorobami duszy. Duszą zajmuje się psychiatra, ale także ksiądz. Studiując Biblię i historię chorób psychicznych, zauważył ksiądz w jednym ze swoich wystąpień, że dialog między duszpasterzem i lekarzem ma tę wartość, iż może być pomocny w opiece nad chorym psychicznie. Na czym miałby polegać ów dialog?

W.Ch.: Pod tym względem mamy w Polsce do czynienia z rzeczywistością stosunkowo nową, a mówienie o współpracy lekarzy i kapłanów jest sprawą dość świeżą. Mogę w tym momencie odwołać się do własnych doświadczeń. Moją pierwszą placówką, po otrzymaniu święceń kapłańskich w 1976 roku, były Ząbki pod Warszawą. W pobliskiej Drewnicy znajduje się szpital dla psychicznie chorych. Przez dwa lata pracy duszpasterskiej udawałem się co niedziela do tego szpitala sprawować mszę świętą dla personelu i chorych. Spotykałem tam wyłącznie pielęgniarki, salowe i inny personel, ale nie było kontaktu z lekarzami i kierownictwem szpitala. Nie z powodu ich złej woli, lecz dlatego, że to było zakazane, a w każdym razie źle widziane przez ówczesne władze.

Do góry