Zarządzanie

Stawiam na referencyjność instytutów naukowych

O zmianie warty w Aninie i hybrydowej strategii rozwoju z prof. nadzw. dr. hab. med. Tomaszem Hryniewieckim, nowo powołanym dyrektorem Instytutu Kardiologii im. Prymasa Tysiąclecia Stefana Kardynała Wyszyńskiego w Warszawie, rozmawia Ryszard Sterczyński

MT: Instytut Kardiologii jest panu doskonale znany. Kieruje pan Kliniką Wad Nabytych Serca, a teraz odpowiada także za cały instytut. Jak duże to wyzwanie?

Small doc hryniewiecki 002 z opt

prof. nadzw. dr hab. med. Tomasz Hryniewiecki


Prof. Tomasz Hryniewiecki:
Nie ukrywam, że spore. Doświadczenie zdobyte przez 25 lat pracy w Instytucie Kardiologii będzie ułatwieniem. Przeszedłem tutaj wszystkie szczeble rozwoju, od lekarza stażysty przez asystenta, adiunkta, docenta Kliniki Wad Nabytych Serca. Kierowałem jednym z najbardziej newralgicznych miejsc szpitala – izbą przyjęć. Zorganizowałem przy niej oddział szybkiej diagnostyki. Po tym sukcesie prof. Witold Rużyłło zaproponował mi pokierowanie Kliniką Wad Nabytych Serca, później równolegle zostałem zastępcą dyrektora ds. klinicznych, co pozwalało przyglądać się pracy dyrekcji i ponad 1300 pracowników przez ostatnie trzy lata. Wiedziałem, co może mnie spotkać, jakie są zadania, jak je rozwiązywać.


MT: Przejmuje pan kierowanie instytutem po prof. Witoldzie Rużylle, pionierze kardiologii interwencyjnej i silnej osobowości w medycynie. Czy nie obawia się pan porównań z poprzednikiem?


T.H.:
Porównań się nie uniknie, chodzi o to, by mieć swoją wizję i umieć ją realizować. Zostałem powołany na stanowisko dyrektora, by kontynuować to, co zostało z sukcesem wprowadzone przez prof. Rużyłłę i zespół jego współpracowników, którego byłem częścią. Prof. Rużyłło przez ponad 35 lat pracy w instytucie bez wątpienia był dla niego osobą kluczową, także dla polskiej i światowej kardiologii. Zawsze podkreślał, że IK to przede wszystkim placówka naukowa, która ma do spełnienia o wiele szersze zadania niż zwykły, nawet najlepszy szpital. Filary, na których zbudował pozycję ośrodka, opierały się na działalności naukowej, klinicznej oraz dydaktycznej. I te pryncypia będą mi przyświecać, bez nich nie da się utrzymać wysokiego poziomu badań naukowych i rozwoju świadczeń medycznych, jedno z drugim musi być ściśle powiązane.

Prof. Rużyłło inwestował w sprzęt i ludzi, co pozwoliło młodym lekarzom na szybką karierę naukową, a chorym na diagnostykę i leczenie na światowym poziomie. Dlatego od wielu lat instytut niezmiennie plasuje się w czołówce krajowych i międzynarodowych ośrodków naukowych oraz klinicznych.


MT: Co na to wpłynęło?


T.H.:
Sukces ponad 1300 pracowników. Jesteśmy w Europie jednym z ważnych ośrodków, które zajmują się kardiologią i kardiochirurgią.

Obecnie nie tylko wykonujemy wszystkie procedury, jakie przeprowadza się w prestiżowych klinikach, ale wyniki leczenia, np. operacyjnego i przeznaczyniowego zwężenia zastawki aortalnej, są porównywalne do efektów osiąganych w najlepszych ośrodkach na świecie. Kilka lat temu kierownictwo postawiło na nowoczesną diagnostykę za pomocą tomografu komputerowego wysokiej rozdzielczości i rezonansu magnetycznego. To była dalekowzroczna decyzja. Jak dzisiaj widać, te dwa urządzenia zrewolucjonizowały badania pracy serca. Dzięki nim nastąpił także ogromny wysyp prac naukowych w tym zakresie. W dużym stopniu koronarografia inwazyjna została zastąpiona nieinwazyjnym obrazowaniem tętnic wieńcowych koro-CT, bez potrzeby cewnikowania, z minimalną ilością promieniowania i kontrastu. Obecnie mamy jeden z najnowocześniejszych na świecie tomografów – pierwszy w Polsce tomograf dwuźródłowy Somatom Force, z funduszy unijnych. Pozwala on uzyskać prawie idealny obraz tętnic wieńcowych. Decyzja, by postawić na nowoczesny sprzęt diagnozujący tętnice wieńcowe, przyniosła znakomite efekty i co najważniejsze, znalazła na stałe swoje miejsce w europejskich i amerykańskich standardach leczenia.


MT: Można powiedzieć, że osiągnięcia instytutu stały się wzorem do naśladowania.


T.H.:
Oczywiście. Nasze prace naukowe dotyczące tych zagadnień są często cytowane, a np. praca dotycząca CT tętnic wieńcowych u chorych przygotowywanych do operacji wady zastawkowej została wykorzystana w najnowszych standardach amerykańskich towarzystw kardiologicznych.

Drugą innowacyjną decyzją było postawienie na rezonans magnetyczny serca. To urządzenie jest obecnie coraz szerzej wykorzystywane w kardiologii, ale my byliśmy jednymi z prekursorów zastosowania go w praktyce klinicznej, zwłaszcza w chorobie niedokrwiennej i wadach wrodzonych.

Zespół IK postawił też na rozwój kardiologii interwencyjnej, zwłaszcza pozawieńcowej – w wadach i strukturalnych chorobach serca, elektrofizjologii i nowoczesnej kardiochirurgii. Pod kierownictwem prof. Rużyłły m.in. jako pierwsi w Polsce wykonaliśmy przezskórną implantację zastawek płucnych (PAVTI) czy też jako jedni z pierwszych aortalnych (TAVI).


MT: W młodości chciał pan być architektem, teraz ma pan szansę stworzyć nową jakość w Instytucie Kardiologii. Jakich obszarów będą dotyczyć projekty?


T.H.:
Chciałem być architektem, ale jako dziecko lekarskie chciałem też być lekarzem. Teraz w pewnym stopniu będę te marzenia mógł połączyć. Planujemy dalszą rozbudowę infrastruktury IK, więc po części jest to realizacja moich marzeń, niewymagająca talentu rysownika. Dużym wyzwaniem dla dyrektora jest nie tylko wizja rozwoju, ale też zapewnienie odpowiedniego finansowania. To niestety jest bardzo trudne. Na pewno chciałbym rozwijać bazę naukową. W najbliższym czasie oddamy do użytku nową gammakamerę – urządzenie do badań izotopowych serca. Planujemy unowocześnienie rezonansu magnetycznego. W planach mamy też budowę europejskiego centrum elektrofizjologicznego, aby wykonywać więcej ablacji i lepiej – w leczeniu zaburzeń rytmu, jako ośrodek badań naukowych i klinicznych.

Coraz częściej mówi się też, że kardiologia, zwłaszcza interwencyjna, oraz kardiochirurgia poczyniły ogromny postęp, ale za mało doceniana jest rola dalszej opieki nad pacjentem leczonym technikami inwazyjnymi. Myślę, że warto inwestować w nowoczesną rehabilitację, zwłaszcza ambulatoryjną, bo w polskich warunkach jest ona najbardziej uzasadniona organizacyjnie i ekonomicznie. Chcemy stworzyć taki ośrodek. Planujemy rozwój nowoczesnych metod leczenia niewydolności serca oraz jego transplantacji. W tym roku przeszczepiliśmy serce 27 pacjentom i stawia nas to na pierwszym miejscu wśród ośrodków krajowych. Wiem, że mimo wszystko to mało, ale brakuje dawców. Dlatego poszukujemy innych form leczenia niewydolności serca np. poprzez wspomaganie lewokomorowe. Jesteśmy praktycznie jednym z dwóch ośrodków, które wszczepiają potrzebne do tego pompy wirowe. Są to urządzenia bardzo drogie, ale niezbędne dla coraz większej grupy osób z niewydolnością serca. Toteż kolejnym polem, które chciałbym rozwijać, będzie ośrodek leczenia niewydolności serca i wspomagania lewokomorowego.


MT: Plany są bardzo ambitne, ale w jakim stanie finansowym przejmuje pan instytut?


T.H.:
Jesteśmy instytutem naukowym, a finansowanie mamy takie jak każdy szpital powiatowy. Owszem, z racji tego, że jesteśmy jednostką naukową, przysługują nam dodatkowe środki z MNiSW, ale ostatnio jest ich mniej. Wynika to ze zmiany systemu finansowania nauki. I choć instytut ma najwyższą kategorię „A”, to jego finansowanie się pogorszyło. Zakładam, że w najbliższych latach nastąpi poprawa.

Co roku męczą nas nadwykonania, co wynika z działania na rzecz pacjentów. Nie możemy im odmówić leczenia, bo zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy w wielu przypadkach jedynym ośrodkiem, który wykonuje skomplikowane zabiegi kardiologiczne i kardiochirurgiczne. W tym roku NFZ zalega nam już wiele milionów złotych, a nie możemy kredytować systemu w nieskończoność, nie jesteśmy bankiem.


MT: To spore obciążenie. Jak pan sobie z nim poradzi?

Do góry