MT: O czym to świadczy?

S.D.: O profesjonalnym podejściu. Skoro przedsięwzięcie zaplanowane jest na kilka lat, to badacze nie chcą przekazywać niepełnych, nie do końca wartościowych informacji. Wszyscy więc wciąż czekają na informację, czy uda się powtórzyć to, co osiągnięto u małpy. To było w kwietniu 2021 r., czyli cztery lata od pierwszych prób Neuralinku z chipami u gryzoni. Wszczepiono implant małpie, a wkrótce opublikowano filmik, jak makak o imieniu Pager gra na komputerze w ping ponga. Nie przyciska żadnych guzików, nie ma żadnych kabli, tylko myślami odbija piłeczkę. To był przełom.

MT: Wśród rekrutowanych pacjentów są też niewidomi. Mają otrzymać chipy również jako jedni z pierwszych?

S.D.: Jedna z wersji chipa, wyposażona w kamerkę połączoną z mózgiem, ma być przeznaczona dla niewidomych. To będzie kolejny etap w rozwoju tej technologii. Te wszystkie testy w kolejnych grupach chorych są po to, by sprawdzić bezpieczeństwo i uzyskać wszystkie zgody potrzebne do wprowadzenia technologii na rynek. Odbiorcy muszą ją lepiej poznać, oswoić się z nią. Żeby nie było szoku, szczególnie gdy pojawią się problemy etyczne.

MT: Co jest unikalnego w chipie Neuralinku?

S.D.: Co ciekawe, sama technologia bazuje na osiągnięciach jeszcze sprzed 100 lat, kiedy wymyślono elektroencefalografię. Krokiem milowym w rozwoju był chip Utah array zastosowany w 2004 r., jednak ze względu na wielkość i osprzęt jego użyteczność kliniczna była ograniczona. Natomiast Neuralink pokazał ultrazminiaturyzowany system, bez kabli wychodzących z głowy. I to jest unikalne, tego wcześniej nie było. Komunikacja między urządzeniem w głowie i aplikacją w telefonie odbywa się z użyciem telemetrii bluetoothowej. To jest wielki postęp.

MT: Czym różni się robotyczny zabieg wszczepienia N1 Neuralinku od tego, czym pan się zajmuje, czyli od implantacji urządzenia do głębokiej stymulacji mózgu?

S.D.: Jeśli operuję np. chorego z chorobą Parkinsona, to z pomocą ramy stereotaktycznej wyznaczam punkt, do którego będzie wprowadzona elektroda. Metodą małej kraniektomii otwieram czaszkę i wszczepiam elektrodę na głębokości około 7 cm od kory, do obszaru mózgowia zwanego jądrem niskowzgórzowym. Konieczne jest ominięcie struktur naczyniowych i prawidłowe umieszczenie elektrody, dlatego robot pracuje pod nadzorem neurochirurga. Stymulator jest wszyty na mięśniu piersiowym i połączony z elektrodą przewodem.

Medium 12412

Koncepcja Neuralinku jest inna. Całe urządzenie jest zminiaturyzowane do wielkości złotówki, ładowane przezskórnie. Nie ma jednej grubszej elektrody wprowadzanej do struktur głębokich, ale jest wiele elektrod relatywie płytko wprowadzonych do kory mózgowej. I tu wymyślono ciekawą rzecz – biopolimerowe mikrorurki. Jest ich łącznie 64, w środku każdej z nich umieszczonych jest 16 złotych elektrod. Mamy więc aż 1024 aktywne kontakty, wykorzystywane do wykrywania i przetwarzania informacji z poszczególnych neuronów, a nie tylko z dużych grup neuronalnych.

Robot R1, który zastępuje neurochirurga, przypomina trochę maszynę do szycia. Na precyzyjną igłę nawleka elektrodę, która wygląda jak nitka o średnicy kilku mikrometrów, a więc cieńszą od włosa. Następnie przez otwór w czaszce wszywa elektrody jedną przy drugiej bezpośrednio w korę mózgową na głębokość 15 mm. Chip umieszczany jest w miejscu po usuniętej kości. Jego procesor o niespotykanej mocy obliczeniowej wykorzystuje algorytmy i sztuczną inteligencję. Na miejscu odczytuje i analizuje informacje o intencjach człowieka zbierane z kory przez elektrody. Następnie sygnał z chipa poprzez bluetooth trafia do aplikacji Neuralinku zainstalowanej na przykład w iPhonie.

Co do elektrod, to Neuralink stworzył około 20 prototypów, ale to właśnie poliamid okazał się najbardziej biokompatybilny i najmniej immunogenny. Ponadto jest elastyczny, a to ważne, ponieważ mózgowie jest zawieszone w płynie mózgowo-rdzeniowym, więc każde poruszenie głową powoduje także ruch kory. Dzięki elastyczności elektrody nie powodują naprężeń w tkankach.

MT: Jak pan ocenia bezpieczeństwo takich zabiegów?

S.D.: Może się wydawać, że zabiegi na mózgu są skrajnie wymagające. Ale tak nie jest. One stają się coraz bardziej powszechne. Niedawno w Japonii ośrodek radiochirurgiczny otwarto na stacji kolejowej, by pasażerowie w oczekiwaniu na przesiadkę mogli wygodnie skorzystać z napromieniania mózgu w przypadku guza albo neuralgii. Nam takie ośrodki kojarzą się ze specjalnymi bunkrami, tymczasem są technologie, które takich zabezpieczeń nie wymagają, dzięki czemu te usługi są coraz bardziej dostępne.

Innym przykładem jest chociażby lobotomia, za którą Walter Hess i Egas Moniz otrzymali Nagrodę Nobla w 1949 r. Wykonywana była prostymi narzędziami, bez znieczulenia, jedynie z użyciem przenośnej maszyny do elektrowstrząsów. Do czasu, gdy w latach 60. XX w. pojawiły się leki psychotropowe i ostatecznie jej zakazano, wykonano dziesiątki tysięcy tych procedur dosłownie na kozetce.

Elon Musk postanowił procedurę implantacji całkowicie zautomatyzować, co doskonale rozumiem. Wiadomo, że praca neurochirurga, nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale na całym świecie, jest droga. Poza tym operacje neurochirurgiczne są inwazyjne, wiążą się z krwawieniem i ryzykiem infekcji na poziomie około 1%. Gdyby więc neurochirurdzy mieli wszczepiać chipy Neuralink, to system mógłby być niewydolny i omylny. Nie ma takiej potrzeby, skoro roboty chirurgiczne potrafią precyzyjniej zoperować kręgosłup, zespolić naczynia i nerwy bądź wprowadzić implant do mózgu. Stąd pomysł Neuralinku opracowania przeznaczonego do omawianej procedury robota, dzięki czemu implantacja będzie niezawodna i szeroko dostępna. Lekarz w tym systemie będzie tylko czuwał nad trwającymi zabiegami.

MT: Czyli przekonuje pana ta koncepcja?

S.D.: Elon Musk pierwszy wyszedł z zamkniętego pudełka, spojrzał w przyszłość i zobaczył, że technologia już to umożliwia. Wystarczy skorzystać z dokonań naukowców z ostatnich dziesięcioleci. Wziął więc z półki te elementy, które są najbardziej nowoczesne, sprawdzone i przydatne. Połączył je w jeden produkt, którym chce zrewolucjonizować przyszłość. Jestem przekonany, że w jego laboratoriach technologia wciąż jest rozwijana. Neurobiolodzy i elektrofizjolodzy pracują nad tym, by ostatecznemu produktowi nadać finezję, a ich pomysły tylko czekają na komercjalizację.

To największy światowy gracz, ma dostęp do kapitału, do najlepszych specjalistów i mimo tendencji do potknięć oraz kontrowersji jest dobrze odbierany. Dlatego myślę, że nowe technologie w rękach Elona Muska mogą naprawdę zrewolucjonizować ludzkość.

Medium 12414
Do góry